niedziela, 15 maja 2016

Rozdział VIII: Dwukierunkowe lusterko

     Zapadał już zmrok, kiedy Black nadal przeszukiwał cały pokój. Chciał za wszelką ceną odnaleźć jakiekolwiek informacje o Księciu Półkrwi. Po ostatniej rozmowie z Harrym jest prawie pewny, że ów Książe jest w zmowie z Draconem Malfoy'em, a to nie wróżyło nic dobrego. Tym bardziej Syriusz próbował namówić chrześniaka, aby trzymał się z dala od ślizgonów. Wiedział, że będą mieć razem wspólne lekcje, ale mimo wszystko chciał, aby po prostu na siebie uważał. Jeżeli faktycznie młody Malfoy ma wypalony Mroczny Znak to oznacza, że jest poplecznikiem Lorda Voldemorta. Chłopak chce naprawić... co? No właśnie, nie wiadomo! U Borgina & Burkesa są dziwne przedmioty, nasączone czarną magią... To mogłoby być wszystko, choćby zwykła książka z trucizną. A na co by ona mu była? By zabić Harry'ego, czego pragnie za wszelką cenę Czarny Pan?
     Łapa natychmiast wstał z nad kufra i przeszedł przez ogrom bałaganu do łazienki. Gdy wszedł, obmył twarz lodowatą wodą i natychmiast spojrzał na swoje odbicie w lustrze. Po rozcięciu została tylko blizna, a inne rany już od paru dni nie gościły u Syriusza. Wyglądał o wiele lepiej niż przed paroma dniami, jednakże nadal zmęczenie ukazywało się na jego twarzy. Dumbledore nie zlecał już tyle co wcześniej misji, więc Łapa miał o wiele więcej czasu dla chrześniaka i oczywiście dla siebie. W końcu mógł się porządnie wyspać, ale to nie oznacza, że tak było. Jak spokojnie spać w tych mrocznych czasach? Śmierciożercy czyhali prawie za każdym zakrętem. Nikt nie mógł położyć się spokojnie, gdyż każdy wiedział, że mógłby się już rano nie obudzić. Takie były realia i nic nie mogłoby ich zmienić. No chyba, że śmierć Voldemorta, ale na aktualny czas się na to nie zapowiadało.
     Nagle przypomniał sobie, że może zna Księcia Półkrwi z czasów szkolnych? ,,Być może ktoś taki miał przydomek!'' pomyślał. Opuścił szybko łazienkę i zaczął na nowo przeszukiwać kufer. Był podekscytowany tą myślą i jednocześnie zmartwiony. Jeśli się ona sprawdzi to ktoś z jego przyjaciół zdradził, tak jak Peter... Jednak on nigdy nawet nic nie mówił o Księciu Półkrwi. Kto nim jest?
     Z dna starej skrzyni wydobył starą, zgiętą fotografię. Gdy ją rozłożył, ukazał mu się na twarzy szczery uśmiech. Nigdy by się nie spodziewał znaleźć tak piękne zdjęcie. Byli na niej huncwoci oraz cztery dziewczyny. Jak mógłby zapomnieć o pięknej, rudowłosej Lily Evans i jej przyjaciółce Emily Collins? Na samo wspomnienie znów zobaczył przed sobą martwe ciało blondynki i wzdrygnął się. Ona nie zasłużyła na taką śmierć... Spojrzał na Demetrię Salpy – istną wariatkę, a do tego szczerą do bólu. Nigdy nie owijała w bawełnę, a zawsze mówiła prosto z mostu. W całym tym towarzystwie była podporą. Nie pozwalała nikomu w czasie rozpaczy upaść. Nawet samemu Syriuszowi Blackowi wiele razy pomogła, gdy ten przeżywał źle swój okres w domu na Grimmlaud Place 12. Czwartą dziewczyną okazała się Elizabeth Mistery, która była najdzielniejszą osobą jaką znał. Już od pierwszego roku nauki w Hogwarcie stała za swoimi przyjaciółmi murem i broniła ich. Niestety, po zabraniu Syriusza do Azkabanu nie widział jej nigdy na oczy. Brakowało mu tych wspaniałych dziewczyn. Zwłaszcza tej jednej, której na fotografii brakowało. Nic już nie mógł począć.
     Black wstał i przypiął zdjęcie z końca szóstej klasy obok tego z huncwotami. Uśmiechnął się jeszcze raz do roześmianych twarzy przyjaciół, i gdy się odwrócił ujrzał przed sobą Harry'ego. Widocznie stał tu dłuższą chwilę, bowiem z zaciekawieniem przyglądał się swojemu ojcu chrzestnemu.
     — Długo tak stoisz? — zapytał Black, rozglądając się po całym pokoju.
     — Nie, chwile. Właściwie to mam do ciebie pytanie. — Zaczął, chcąc pozbyć się chwilowego zakłopotania. Widział przez dłuższą chwilę jak Syriusz wraca myślami do Hogwartu, patrząc na stare zdjęcie. To dobrze czy źle, że tęskni za starymi czasami? Potter nie mógł wtedy tego stwierdzić.
     — Pytaj! O co chodzi? — zawołał, zrzucając stare gazety z łóżka i siadając na nim.
     — Dałeś mi jakiś czas temu to — wyciągnął z kieszeni kawałek starego lusterka. – I...
     — Ach tak! — przerwał mu i wstał, biorąc do ręki lusterko. Przyjrzał mu się uważnie, po czym odszedł na chwilę, by z szafy wyciągnąć drugie. — Zaczekaj chwilę! Pokaże ci jak działa — odparł i oddał jedno lusterko chrześniakowi.
     Momentalnie wyszedł z pokoju, pozostawiając Harry'ego samego. Jednak nie na długo, bowiem po chwili już widział i słyszał swojego ojca chrzestnego w lusterku:

Tutaj jestem! Wspaniała rzecz!

     Zanim Potter zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Łapa już był z powrotem. Wyglądał na dość rozbawionego.
     — To jest Dwukierunkowe lusterko. Razem z Jamesem korzystaliśmy z nich w czasie szlabanów i nie tylko. Zawsze możesz się do mnie przez nie zwrócić. Przydatna rzecz.
     — To prawda. Dopiero znalazłem je w kufrze. — Wziął oddech, po czym zaczął przechodzić do najważniejszego punktu rozmowy. — Czy...
     — No chyba żartujesz! — krzyknął, a okularnik prawie podskoczył. — Oczywiście, że cię odprowadzę na peron. I nie ma żadnego 'ale'! — Zaśmiał się na widok miny chrześniaka. Harry pragnął tego, ale z drugiej strony bał się. Teraz śmierciożercy na pewno będą chcieli śmierci Łapy. Nie chciał ryzykować, ale mimo wszystko wiedział też, że ze swoim ojcem chrzestnym nie ma się co kłócić.
     — Myślisz, że... coś się wydarzy w czasie tego roku? — Harry przybrał poważny wyraz twarzy, a Syriuszowi zniknął uśmiech. — Chodzi mi o to, że już kilka razy Voldemort próbował mnie zabić, dostać się do Hogwartu... Uważasz, że teraz, gdy żyjesz i działasz w Zakonie Feniksa, będzie chciał...
     — ... ciebie zabić? — Spojrzał znacząco na chrześniaka, po raz kolejny żałując, że nie może nic powiedzieć. — Z pewnością. Najpierw będą chcieli mnie, a to nieuniknione.
     — Skąd ta pewność? — zapytał powoli gryfon. Black westchnął.
     — Zło zabija najpierw osoby, które są dla nas ważne po to, aby złamać ostatecznego wroga, którym jesteś ty. Nie udało im się poprzednim razem, a nie spoczną dopóki nie osiągną celu.
     Black położył swoje dłonie na ramionach chrześniaka, lekko nim potrząsając.
     — Spójrz na mnie. — Harry posłusznie podniósł wzrok na Syriusza. Nie potrafił ukryć bólu, który w nim się tlił. Stracić Syriusza bezpowrotnie? Nie mógłby znieść tej myśli. — Zapamiętaj coś bardzo ważnego. Obiecaj mi, że to zapamiętasz...
     — Obiecuję... — powiedział cicho.
     — Ci, którzy umierają, Harry, nigdy nas nie opuszczają. Oni są w naszych sercach, na zawsze. I ja zawsze będę w twoim, mimo wszystkiego, co się wydarzy. Mogę ci obiecać, tak jak ty mnie, że będę na siebie uważać, ale nie będę mogę zagwarantować, że mnie w pewnym momencie nie zabiją.
     — Wiem, Syriuszu.
     Black mocno objął chrześniaka. Rzeczywistość, która miała nastać była brutalna. Życie wobec Łapy tak wiele razy niesprawiedliwe, później dało drugą szansę, a teraz? Czy będzie łaskawe, by dać Syriuszowi i Harry'emu szanse bycia razem? To była jedna niewiadoma.

~***~

     Po co kłamać, udawać, że wszystko będzie dobrze? Obydwoje doskonale wiedzieli, co się święci. Niebezpieczeństwo dla Syriusza było wręcz ogromne. Co miał Black na to poradzić? Schować się, gdy i tak już wszyscy znają prawdę? Na własne życzenie został uniewinniony publicznie. ,,Jeśli mają mnie zabić to jako wolnego człowieka.'' pomyślał, kierując się schodami na dół. Chciał za wszelką cenę porozmawiać z Dumbledorem. Co jak co, ale miał 'serdecznie' dość wieczystej przysięgi. Harry powinien wiedzieć, co go będzie czekać! Dlaczego dyrektor chce milczeć? Nie rozumiał tego. Jednak chciał rozwinąć wszelkie możliwości jeszcze przed wyjazdem pociągu do Hogwartu.
     Gdy Black wszedł do kuchni, gdzie zazwyczaj odbywały się narady, odnalazł swój cel. Albus na samym końcu pomieszczenia rozmawiał z powagą z Alastorem Moodym. Syriusz nie planował grzecznie czekać. Momentalnie zaczął iść do obu mężczyzn, jednak drogę zagrodził mu Taylor Wert. Wysoki brunet wyglądał na przejętego czymś i nie chciał za nic przepuścić Łapy.
     — O co chodzi? — zapytał Syriusz, siląc się na grzeczności. Nowy członek Zakonu najwyraźniej nie przypadł do gustu Blackowi. Było w tym mężczyźnie coś, co Łapie się nie podobało. Ale co?
     — O Emily Collins.
     Syriusz wywrócił oczami i głęboko westchnął.
     — A co cię ona tak interesuje? Mówiłem, że jest...
     — Córką znanego aurora z Ameryki. Tak, wiem. — przerwał ze znudzeniem, a Syriusz uniósł brwi ku górze.
     — Tak więc mów. Byle szybko, bo mam inne sprawy na głowie. — odparł i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, wskazując w kierunku Dumbledore'a i Moody'ego. Taylor także spojrzał w ich stronę i ukazał lekki uśmiech, w którym nie kryło się nic dobrego.
     — Oczywiście, rozumiem. Chodzi mi o jej przeszłość, a mianowicie o znajomych. Czy nie znasz...
     — Nie.
     Nie miał zamiaru mówić o reszcie przyjaciół. Lily została zamordowana tak samo jak Emily, Demi pewnego dnia zniknęła bez śladu, a Elizabeth wyjechała z ważną misją krótko przed Azkabanem, gdzie po paru miesiącach nie wróciła. Stracił przyjaciółki i dwóch huncwotów. Pozostał mu tylko Remus. Jedyne o czym właśnie marzy to o uchronieniu chrześniaka przed Voldemortem i walce ze śmierciożercami, ramię w ramię z Lunatykiem, o dobro na świecie. A te pragnienia mają czekać, bo jakiś 'nowy' uczepił się jego zmarłych przyjaciół? Co on sobie myślał?!
     — Posłuchaj — zaczął Syriusz niebezpiecznym tonem, podchodząc bliżej Werta. — Nie wiem, skąd ty się urwałeś i kim jesteś. Tak naprawdę to mnie to wcale nie obchodzi. Wszyscy przyjaciele Emily Collins nie żyją prócz mnie i Remusa Lupina. Nie wiem, po co się interesujesz jej przeszłością, ale jednego jestem pewny: uważaj na to, co robisz — uniósł wzrok na dyrektora Hogwartu, który obserwował badawczo Syriusza. Posłał Albusowi lekki uśmiech, po czym rzucił szybko: — Mimo tego, że ich już nie ma to ja jestem. I będę nadal stać za nimi murem.
     Brunet wyglądał raczej na rozbawionego niż przestraszonego groźbą. Łapa mógłby przysiąc, że ujrzał w jego błękitnych oczach jakiś błysk, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewał.
     — Jesteś bardzo lojalny, Panie Black. Ja bym na twoim miejscu dobierał żywych przyjaciół, jeśli oczywiście w tych czasach jeszcze tacy pozostali — ostatnie słowa rzucił przez ramię, gdy zaczął odchodzić. Taylor Wert na pewno nie zaliczał się do przyjaciół na krótkiej liście Syriusza. Raczej wpisałby jego nazwisko na czarną listę. Od zdrady Petera był nieufny wobec innych ludzi, tym bardziej nowo poznanych.
     Syriusz nie zwlekając już ani chwili dłużej, ruszył szybko w kierunku Dumbledore'a i Moody'ego, którzy nadal stali na końcu pomieszczenia, tyle że wtedy już czekali na Blacka.
     — Widzę, że nie przypadliście sobie do gustu. — Stwierdził obojętnie Szalonooki, wpatrując się w zirytowaną twarz huncwota.
     — Można tak powiedzieć. Dumbledore, musimy porozmawiać — zwrócił się natychmiast do dyrektora, który nadal badawczo obserwował Łape.
     — Oczywiście. Ja mu powiem, Alastorze. Dziękuje ci — posłał Moddy'emu szczery uśmiech. Starzec, nie czekając na Syriusza, od razu ruszył na przód w stronę korytarza. Musiał przewidywać, o czym chce rozmawiać Łapa.
     Gdy byli już sami, Dumbledore momentalnie wyprzedził Syriusza.
     — Wiem, o czym chcesz mówić. Wiem także, że wieczysta przysięga cię denerwuje, ale to dla bezpieczeństwa, abyś nic nie powiedział Harry'emu. Ten chłopiec przeżyje jeszcze wiele bólu, a to nieuniknione. On nie może się dowiedzieć o niczym.
     — Przecież powiedziałeś, że nie jesteś pewny swojej teorii, więc może...
     — Syriuszu — przerwał mu spokojnie starzec. — Mówiłem ci, że brakuje mi jednego elementu, który Harry musi zdobyć w czasie tego roku. Bez niego nie ruszę dalej. Co nie zmienia faktu, że jestem bliżej prawdy. Bolesnej, rzecz jasna, ale prawdziwej.
     Ból w sercu. Przeszywające zimno czy rozgrzany do białości sztylet? Jak uchronić przed Voldemortem chrześniaka, kiedy tak naprawdę nie można? Biegu zdarzeń nie potrafi zmienić. Taka jest straszna kolej życia, której Syriusz nie przeszkodzi, a bardzo tego pragnie.
     Albus zauważył jak się czuje Syriusz i momentalnie położył swoją martwą dłoń na jego barku. Huncwot podniósł na niego wzrok, który wcześniej spoczywał w ciemnościach pod powiekami.
     — Chciałbym, aby była inna droga. Jednak zapamiętaj, że miłość zawsze wygrywa. Ona jest kluczem do zgładzenia Voldemorta — powiedział to powoli, po czym odwrócił się i zaczął odchodzić. Black nie mógł porzucić nadziei. Musiał walczyć dla Harry'ego do samego końca, a nawet jeszcze dalej.
     Gdy dyrektor był już obok drzwi wejściowych, powiedział słowa, które miały nabrać znaczenia w dalekiej przyszłości:
     — Przypomnij o tym Harry'emu zanim będzie za późno — i dodał nagle coś sobie przypominając: — Moody ma adres. Zaraz po odprowadzeniu Harry'ego i jego przyjaciół, ty i Remus spotkacie się pod Dziurawym kotłem z Alastorem.
     Zamknął drzwi, pozostawiając samego Blacka na korytarzu.

~***~

     Słońce wspaniale grzało na błoniach Hogwartu. Pogoda była wręcz idealna na przebywanie na świeżym powietrzu, to też czwórka huncwotów z przyjemnością wylegiwała się na trawie, nie myśląc już o niczym co jest związane z SUM'ami. Syriusz spojrzał na Remusa, który zagłębiał się dalej w swoją lekturę i na Petera, który przyglądał się dziewczynom, rozmawiającym ochoczo o testach. Uśmiechnął się lekko, wyobrażając sobie Petera, który zaprasza dziewczynę na spotkanie. Jednak dobry nastrój mu minął, gdy tylko spojrzał w stronę Jamesa. Siedział dość przybity i zamyślony.
     — Oh, daj spokój Rogasiu! — zawołał.
     — Uważa, że jestem złym człowiekiem... — wyrzucił z siebie jakby przez mgłę. Syriusz uniósł brwi ku górze.
     — Cóż, ty przynajmniej nie nazwałeś jej szlamą jak Snape. — Stwierdził, obserwując przyjaciela badawczo. W tym momencie Remus przestał czytać i przyglądał się rozmowie dwójki huncwotów.
     — Ja... Chodzę z napuszonym łbem? — Zapytał ironicznie, podnosząc pytający wzrok na wszystkich przyjaciół, nawet na Petera, który niezbyt słuchał co mówili.
     — No w sumie coś w tym jest... Ale przecież tyle razy ją dręczyłeś! Dlaczego od połowy czwartej klasy dałeś jej spokój? To przez ten incydent...
     — Nie! — zawołał oburzony. — Po prostu...
     — Po prostu to przez ten incydent. Widocznie Dumbledore dał ci nieźle do zrozumienia. — Odparł Black, układając się wygodnie na swoim miejscu i kładąc dłonie pod głowę.
     James wywrócił oczami.
     — Nie musiał. Ja sam... — przerwał, widząc spieszącą ku nim McGonagall. Wyglądała na dość zdenerwowaną.
     Gdy tylko dotarła do huncwotów, rozejrzała się wokół siebie jakby jeszcze kogoś szukała.
     — Panie, Potter, Black, Lupin i Pettigrew — wymówiła wszystkich nazwiska na co przyjaciele wstali natychmiast, a Peter na głos nauczycielki transmutacji przestał podsłuchiwać rozmowę dziewczyn. McGonagall wzięła głęboki oddech. — Pójdziecie natychmiast ze mną. Nie wiecie, gdzie jest panna Lily Evans?
     James zacisnął mocno dłoń w pięść, siląc się na odwagę. Musiał przyznać, że zawiódł. Miał się zmienić od piątej klasy, a jak zrobił? Wyśmiał publicznie Snape'a, a Lily wygarnęła mu co o nim myśli. Najgorsze było to, że powiedziała prawdę.
     — Nie wiemy, a coś się stało pani profesor? — zapytał jakby nigdy nic Lunatyk. Nauczycielka spojrzała na nich ze smutkiem.
     — Niestety zaraz się stanie — odparła, patrząc znacząco na Łape.
     — Spóźnimy się...
     — Dobrze, ale dokąd? Przecież jest taka piękna pogoda...
     — Na peron 9 i ¾!
     — Ale...
     Black natychmiast otworzył oczy. Wcale nie znajdował się na błoniach Hogwartu tylko w swoim pokoju. Leżał w łóżku, a nad nim stała zdenerwowana pani Weasley.
     — Syriuszu, za dwie godziny odjeżdża pociąg! Mógłbyś z łaski swojej przestać spać i pomóc w przygotowaniach! — krzyknęła, po czym zaczęła kierować się do wyjścia. — I nie jestem żadną panią profesor! — po ostatnim zdaniu trzasnęła drzwiami.
     No tak, to był tylko sen. Syriusz wstał i potężnie ziewnął. W głębi serca chciał, aby te wspomnienie było tylko snem. Niestety już się ono wydarzyło wiele lat temu. I nic nie mógł już na to poradzić. Uśmiechnął się jednak na myśl o swoim przyjacielu, Jamesie. Pamiętał doskonale jak później wszystko mu tłumaczył, bowiem Black nie chciał dać spokoju Rogaczowi w szóstej klasie.
     Wzrokiem podążył do starego zdjęcia z przyjaciółmi, które wczorajszego wieczoru zawiesił. Brakowało mu ich wszystkich. Na szczęście został Lunatyk, oddany i wspaniały huncwot. Miał jeszcze w tych czasach na kogo polegać.
     Nagle za drzwiami usłyszał czyjąś kłótnie. Sprowadziła ona Syriusza na ziemie i natychmiast zaczął się przygotowywać do wyjścia na peron. Ile już czasu minęło, odkąd opuściła jego pokój Molly Weasley? Pewnie sporo.
     Po kilku minutach otworzył drzwi i zszedł szybko na dół. Przeklinał się w duchu, że zaspał i wszyscy musieli przygotowywać się do odjazdu na peron bez niego. Miał nadzieję, że nie było gotowe wszystko i mógł coś jeszcze zrobić.
     Gdy wszedł do kuchni, ujrzał Taylora Werta rozmawiającego z Harrym. Łapa momentalnie chciał wyjąć różdżkę, choć sam nie wiedział czemu. Przecież tylko rozmawiali! Ale... o czym? Niewiele myśląc, Black podszedł do nich i ustał obok chrześniaka, udając, że wcale nie martwi go kontakt z brunetem.
     — Witaj, panie Black. Wyspany? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, odszedł.
     — Oczywiście... — mruknął cicho z lekka zdenerwowany. Spojrzał na chrześniaka, siląc się na uśmiech. — Wybacz, że dopiero teraz przychodzę. Jakoś tak...
     — Mnie nie przepraszaj. Raczej panią Weasley. To ona tylko narzeka na ciebie od rana. — powiedział w szczerym rozbawieniu.
     Syriusz uśmiechnął się, wyobrażając sobie chodzącą Molly po jego domu i wrzeszczącą: „Dlaczego Syriusz jeszcze śpi?! Co on sobie wyobraża?!"
     — Domyślam się. Powiedz mi, jesteś już gotowy?
     — Prawie. Nie mogę znaleźć nigdzie mojej książki z zaklęć — wzruszył ramionami.
     — Masz na pewno mniejszy bałagan niż ja z wczoraj. Chodź, poszukamy jej. — klepnął chrześniaka po ramieniu i razem ruszyli na górę.
     — Pozdrów ode mnie profesora Slughorna przy okazji! Doprawdy, wspaniały człowiek — zaśmiał się na wspomnienie o celowym pomyleniu składników na pewnej lekcji i o czarnych włosach Snape'a.
     — Naprawdę? Może to będzie od Remusa normalny nauczyciel od obrony przed czarną magią...
     Jego ojciec chrzestny zatrzymał się, patrząc zdezorientowanym wzrokiem na Pottera.
     — Obrona przed czarną magią? To zmienił zainteresowania? To mało prawdopodobne — wzruszył ramionami, po czym ruszyli dalej. Natomiast to Harry momentalnie spojrzał niezrozumiale na Syriusza.
     — Myślałem, że... To właściwie czego uczy profesor Slughorn?
     — Oh, eliksirów oczywiście. Nie pamiętasz jak ci mówiłem o tym 'niemiłym przypadku', gdy ja i twój ojciec sprawiliśmy, że nasza zaprawa wybuchła i wszyscy mieli włosy Snape'a? — zapytał z rozbawieniem. Mało spostrzegawczy jak ojciec w jego wieku, mógł się tego spodziewać.
     — Łapo! Nie zrozumiałem cię! — zaśmiał się, a po chwili umilkł. To kto będzie uczyć...
     — Tak, wasz 'ukochany' profesor Snape — odgadł o czym myśli Harry z jego wyrazu twarzy. — I już ci współczuje...
     Otworzył drzwi i ujrzeli w środku Hermionę, która wrzeszczała na Rona, trzymając w ręku jakiś sweter. Granger nawet nie zauważyła, że ktoś wszedł do pokoju.
      — Ile razy mam ci mówić, byś ty i Harry nie robili bałaganu! O mało co bym zapomniała kilku rzeczy! Czy wy jesteście poważni?! — Na ostatnie słowo dała nacisk, po czym odwróciła się na pięcie do swojego kufra.
     Syriusz spojrzał na Harry'ego – wyglądał jakby miał się za chwilę wycofać, więc Black w odpowiedniej chwili zawołał:
     — Spokojnie, Hermiono! U mnie jest gorzej — stwierdził, śmiejąc się.
     Jednak młoda czarownica nie wyglądała na zadowoloną.
     — Naprawdę?! Powiedz to pani Weasley!
     — Hej! Moja mama jest... — zaczął Ron, ale Hermiona nie dawała za wygraną.
     — Przewrażliwiona? Raczej rozsądna!
     Zamknęła z trzaskiem kufer i jak poparzona wyszła z pokoju. Na chwilę zapadła głucha cisza, którą przerwał Ron.
     — Stary, musiałeś mnie z nią samego zostawiać? Myślałem, że nigdy nie przestanie się drzeć...
     Wszyscy wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. Hermiona potrafiła jednak zawsze wyrazić głośno swoje racje, bez względu na to z kim rozmawia.
     — A mówiłeś, że tylko Molly narzeka na mnie! — zawołał, siadając na łóżku.
     — Bo tak jest. Hermiona nie jest na ciebie zła. Uważa, że to normalne, że zaspałeś. Ostatnio dużo robisz dla Zakonu — odparł Ron, siadając obok niego.
     Młody Weasley miał rację. Syriusz faktycznie przez ostatni miesiąc zrobił wraz z innymi członkami bardzo wiele, ale też za mało. Jednak było więcej martwych ciał niż samych ocalałych.
     — Harry, Ron... — zaczął, a młodzi czarodzieje spojrzeli z zaciekawieniem na Blacka. — Mam prośbę. Nie rozmawiajcie z tym nowym członkiem, Taylorem Wertem — powiedział stanowczo, wstając z łóżka.
     — Dlaczego? Coś się...
     — O czym z nim rozmawiałeś? — przerwał Harry'emu, starając się mówić spokojnie. W głębi serca był zdenerwowany. Musiał chronić swojego chrześniaka, bez względu na wszystko.
     — Pytał się jak mi idzie w szkole — odpowiedział spokojnie, obserwując badawczo swojego ojca chrzestnego. Nie chciał go martwić.
     — Harry, czy pytał ciebie tylko o szkołę? — musiał naciskać. Nie ufał Taylor'owi, ponieważ Syriusz zauważył w nim coś podejrzanego. Niestety jeszcze nie wiedział co.
     — No... zapytał jak zniosłem, gdy myślałem, że nie żyjesz na początku. I...
     — Tak?
     — Pytał o mame i tate.
     Tego się najbardziej obawiał. Zamknął mocno powieki, przykładając dłoń do twarzy. Dlaczego Wert się interesował Potterami? I Emily, Demi, Elizabeth...
     — Co mu powiedziałeś? — zapytał, nadal mając wzrok utkwiony w ciemnościach. Musiał uspokoić się. Jego zdenerwowanie powoli wychodziło na światło dzienne. Ron milczał i przypatrywał się uważnie rozmowie.
     — Powiedziałem, że ich nie pamiętam, bo zginęli jak byłem mały. Pytał, czy wiem coś o ich przebywaniu w Hogwarcie i o znajomych. Odpowiedziałem, że nic nie wiem. Wtedy zapytał o twoją śmierć i powiedziałem, że nie będę z nim o tym rozmawiać, bo to nie jego sprawa. W tym momencie ty przyszedłeś.
     Gdy Black otworzył oczy, ujrzał Harry'ego, który stał przed nim z zmartwieniem na twarzy. Uśmiechnął się lekko. Chrześniak właściwie nic nie powiedział i dobrze zrobił.
     — Unikajcie go oboje. Nie rozmawiajcie z nim. I powiedzcie to samo Hermionie — zwrócił się do obu chłopców, siadając z powrotem na łóżko. — Jest dziwny, nie ufam mu. Mnie także wypytywał o przeszłość i znajomych. Lepiej z nim nie mieć żadnych kontaktów.
     Na chwilę zaległa cisza, którą przerwał Ron.
     — Syriuszu, na pewno z nim nie będziemy rozmawiać, dajemy słowo. Mam jednak jeszcze pytanie, chodzi mi o przyszłość raczej... — ostatnie zdanie powiedział ciszej, modląc się w duchu, że Black nie dosłyszy, ale się mylił.
     — Mów śmiało! — zawołał, ciesząc się ze zmiany tematu.
     — Można zostać aurorem bez zaliczania eliksirów?
     Harry i Syriusz zaczęli się śmiać, a Weasley zrobił się czerwony na twarzy. Widocznie pomyślał, że się z niego naśmiewają.
     — Właśnie rozmawialiśmy o tym, ale te wrzaski nam przerwały — odparł z uśmiechem Potter.
     — Eliksirów będzie was uczyć profesor Slughorn, a obrony przed czarną magią profesor Snape. I nie, nie można bez nich być aurorem. Jednak jak już was Sma... przepraszam, profesor Snape nie będzie uczyć to zmienia to postać rzeczy!
     Ron wyglądał jakby nagle zdobył puchar Qudditcha. Ta wiadomość sprawiała, że poczuł się nagle wyśmienicie, ale z drugiej strony zmartwił go fakt, że Snape będzie uczyć obrony przed czarną magią. Widocznie Harry myślał tak samo, ponieważ głośno wypuścił powietrze.
     — Jak Snape będzie was dręczyć, Harry, dasz mi znać przez lusterko. Co do eliksirów to nie martwcie się – książki wyśle wam sową.
     — To idziemy na aurorów, Harry? — zapytał podekscytowany Ron.
     Jednak nim zdążył odpowiedzieć do środka wpadła pani Weasley. Wyglądała na jeszcze bardziej zdenerwowaną.
     — Za czterdzieści pięć minut odjeżdża pociąg! Harry, znalazłam twoją książkę od zaklęć — odparła, podając ją gryfonowi i wychodząc z pokoju.
     — Tak więc oto twoja książka, a teraz bierzcie kufry i idziemy na dół. A czego zapomnieliście to jeszcze dziś wam przyślę.

~***~

     Na dole czekali już państwo Weasley wraz z Remusem Lupinem. Na początku był plan, aby młodzi czarodzieje byli eskortowani przez aurorów z Ministerstwa, ale jednak Black się uparł, że dadzą sobie radę. I całe szczęście, bowiem Łapa nie mógłby znieść podobnych typów do Werta, a jego już miał dość.
     Syriusz, Remus i Artur zanieśli kufry do samochodów, a reszta zaczęła do nich wsiadać. Dzięki zaklęciu pojazdy wbrew pozorom były w środku o wiele większe niż z zewnątrz. W pierwszym jechał Syriusz i Remus z Harrym i Hermioną, a w drugim pan i pani Weasley z Ronem i Ginny. Podróż na szczęście nie trwała tyle co poranne przygotowania. Zostało dwadzieścia minut, gdy byli już na dworcu King's Cross. Lunatyk i Syriusz udawali, że rozmawiają obok barierki, a w tym czasie młodzi czarodzieje kolejno zaczęli przechodzić na peron 9 i ¾ . Gdy już się tam znajdowali, po chwili dołączyli do nich państwo Weasley, a zaraz potem Remus i Syriusz.
     — No i jesteśmy! Idźcie odnieść kufry i wróćcie się pożegnać — odparł pan Weasley, podając Syriuszowi śnieżnobiałą sowę. Młodzi czarodzieje posłusznie odnieśli do wolnego przedziału swoje bagaże i po dłuższej chwili wrócili na peron. Harry wziął od Syriusza sowę i poprowadził go na bok.
     Po prostu musiał mieć tą pewność. Nie mógł po raz kolejny stracić ojca chrzestnego. Najpierw przez zdradzieckiego Petera Pettigrew, później przez śmierć w Ministerstwie. Na szczęście życie oddało Łape z powrotem, jednak to nie oznaczało, że nie będzie kolejnego razu.
     Syriusz wiedział, o co chodzi Harry'emu. Miał świadomość tego, że się o niego martwi. I wcale się temu nie dziwił. Miał do tego duże powody, jak i on sam, by na siebie uważać. Czy publiczne uniewinnienie było dobrym pomysłem?

      — Panie Black, oczywiście zostanie pan jeszcze dzisiaj oczyszczony ze wszelkich zarzutów, niemniej jednak, może pan wybrać sposób ich dokonania.
     Black wytrzeszczył oczy na ministra. On mówił poważnie? Będzie wolnym człowiekiem! Nie mógł uwierzyć we własne szczęście! Teraz będzie wspaniałym ojcem chrzestnym dla Harry'ego, przyjacielem i członkiem Zakonu Feniksa. Nie może tego popsuć. Tyle zła musiało się wydarzyć, tyle bólu i cierpienia, aby on, Syriusz Orion Black, stał się wolnym człowiekiem. Mógł teraz zacząć żyć z czystym kontem, wychodzić spokojnie na ulicę. Nie był już zbiegiem czy przestępcą. Ta myśl była równie wspaniała co to, że żyje. Można by nawet powiedzieć, że jeszcze lepsza, bo gdyby tu teraz nie był, to jak miałby funkcjonować? Życie w nieustannym ukrywaniu się nie było tym samym, a teraz? Tylko jedno zaczęło Syriusza zastanawiać – o czym jeszcze mówił minister?
     — Panie Ministrze, co ma oznaczać, że mogę wybrać sposób w jaki zostanę uniewinniony? – zapytał, modląc się w duchu, by to nie było nic poważniejszego. Może to niezbyt mądra myśl, ale w tym momencie Black był przygotowany na wszystko. Bał się, że za chwilę wszystko okaże się jednym, wielkim żartem, i że wpadną tu Dementorzy, by wykonać na nim swój pocałunek śmierci.
     Jednak Korneliusz Knot tylko uśmiechnął się i rzekł:
     — Możemy pana uniewinnić po cichu, a to znaczy, że Prorok Codzienny ani żadna inna gazeta o tym nie dowie się. Wtedy i śmierciożercy nie będą nic wiedzieć. — Black zaczął się nad tym zastanawiać: z jednej strony będzie miał przewagę. Będą myśleć, że Bella go zabiła, choć z drugiej strony znowu ukrywać się? — Jest oczywiście jeszcze druga opcja. Możemy pana uniewinnić publicznie. Napisze o tym Prorok Codzienny i sam się nawet wypowiem. Decyzja należy do pana, panie Black.
     Publicznie, czyli wszyscy się dowiedzą, nawet śmierciożercy. Nie będzie też potrzeby, aby się ukrywać.
     Syriusz wziął głęboki oddech, całkowicie pewny swojej decyzji:
     — Tak więc prosiłbym o uniewinnienie publicznie.

     Nie miał zamiaru ukrywać się po raz kolejny. Otrzymał szansę bycia wolnym człowiekiem. I jeśli zginie to niech wcześniej świat wie, że jest niewinny. I tak prędzej czy później śmierciożercy by się dowiedzieli.
     Teraz posłusznie czekał, aż chrześniak zacznie mówić, choć w głębi serca wiedział co.
     — Syriuszu, mówiłeś mi, że nie zagwarantujesz... Po prostu obiecaj mi tak, jak ty mi obiecałeś u Dursley'ów. Obiecaj, że mnie tak szybko nie opuścisz, że będziesz się starać.
     Syriusz uśmiechnął się lekko, mówiąc po części poważnie.
     — Zapomniałeś o wspaniałomyślności — podkreślił spokojnie, po czym zaśmiał się lekko.
     — To już od naszego pierwszego spotkania wypełniasz! — zawołał.
     — Uważasz, że jako pies jestem bardziej wspaniałomyślny? To jednak lepiej jak mam pchły...
     Harry wybuchł śmiechem, a Syriusz razem z nim. Niektórzy z zainteresowaniem spoglądali w ich stronę. Jednak nie zwracali na nich uwagi. Syriusz spojrzał w stronę, gdzie kieruje się pociąg i... zamarł. W oddali stała w czarnej pelerynie jakaś kobieta. Była na pewno w tym samym wieku i obserwowała od dłuższego czasu jak rozmawiają. Cień z peleryny opadał jej na połowę twarzy, więc Black nie mógł poznać kim była, ale... kogoś mu przypominała, lecz kogo? Nim się zdążył się nad tym zastanowić, owa kobieta wyczuła, że ją dostrzeżono i momentalnie wtopiła się w tłum, znikając z pola widzenia szarych oczu Syriusza. Przywołał z powrotem uśmiech i zwrócił się do Harry'ego.
     — Obiecuję ci, ale ty też mi coś obiecaj. Masz...
     — ... trzymać się z dala od ślizgonów, szczególnie Malfoy'a i na siebie uważać...
     — I dobrze się uczyć!
     Potter uniósł ku górze brwi i roześmiał się. Syriusz oczywiście do niego dołączył, ale po chwili uspokoił się, przywołując poważny wyraz twarzy.
     — Masz zostać aurorem! Pragniesz tego i jeśli będzie trzeba to zawsze ci pomogę i będę cię zawsze wspierać w twoich decyzjach.
     Uśmiechnął się i przytulił mocno chrześniaka. Kochał go i to bardzo. Zdał sobie z tego sprawę dopiero, gdy poleciał do Ministerstwa by ratować swojego ojca chrzestnego. Już teraz wie to doskonale i chce być dla niego oparciem przy każdym kroku. Powinien być to James i Lily, jednak czasu nie umiał cofnąć, ale za to może chociaż gorliwie wypełniać swoje obowiązki ojca chrzestnego, które przecież uwielbiał! Nigdy nie zapomni tej chwili...

     — Nareszcie jesteś, Łapciu! Mamy z Lily do ciebie sprawę.
     Syriusz wszedł do mieszkania w Dolinie Godryka i spojrzał w dziwnym grymasie na przyjaciela. Znowu to samo...
     — Słuchaj, jeśli nie wiesz jakie imię wybrać dla waszego dziecka to zapytaj Remusa. On wie wszystko.
     Na moment popatrzyli na siebie w milczeniu po czym oboje zaczęli się śmiać w niebogłosy. Syriusz wiedział, że największy problem mieli z imieniem dla dziecka, tym bardziej, że to miał być chłopiec. Ostatnim razem James na kolanach, dosłownie, błagał Syriusza o pomoc, jednak Łapa nie miał za nic żadnego pomysłu. I tym razem był pewny, że chodzi o tę samą sprawę.
     — Dobra, chodźmy do ogrodu. Tam ci wyjaśnię — odparł z huncwockim uśmieszkiem po czym przeszli przez dom i wyszli na zewnątrz.
     Black nie potrafił ukryć zaskoczenia na widok wszystkich przyjaciół: obok rozpromienionej Lily stała Emily Collins, która najwidoczniej przyjechała z Ameryki, Demetria Salpy, Elizabeth Mistery, Remus Lupin i Peter Pettigrew. Wszyscy byli dziwnie szczęśliwi, a Syriusz za nic w świecie nie mógł się domyślić dlaczego. Spojrzał na brzuch Lily z myślą, że pewnie już urodziła, ale nadal dzieciątko znajdowało się w łonie swojej matki. Postanowił za długo się nie zastanawiać i przywitać ze wszystkimi.
     — Emily! Kiedy przyjechałaś? — zawołał, a niebieskooka blondynka podeszła do Syriusza i przytuliła przyjacielsko.
     — Wczoraj wieczorem — odparła z radością, puszczając Blacka.
     Lily podeszła zaraz po Emily. Widocznie ciąża służyła pannie Potter. Po chwili rzuciła się na szyję z zaskoczenia Demi.
     — Dlaczego ty jesteś zawsze takim leniem?! Ile można na ciebie czekać...
     Black wybuchł śmiechem, a Demi połaskotała go lekko w bok, na co ten gwałtownie odskoczył wprost na Elizabeth.
     — Wybacz, to Dems wina!
     — Najlepiej na kogoś zwalać swoje winy! Nic się nie zmieniłeś, Łapo.
     Wszyscy wybuchli śmiechem w czasie, gdy Syriusz mocno przytulił do siebie brunetkę. Zakon Feniksa zabierał jej ostatnio wiele czasu i nie widzieli się od kilkunastu dni. Wypuścił dziewczynę z objęć, a ta z szerokim uśmiechem mu przyłożyła pięścią w ramię.
     — A to za co? — zapytał niewinnym głosem.
     — Ja tak łatwo nie wybaczam! — zawołała, uciekając przed roześmianym Syriuszem.
     Nie mógł uwierzyć, że w końcu wszyscy razem są w komplecie!
     — No ja rozumiem, że to kobiety i w ogóle, ale my tu też jesteśmy! — zawołał z dezaprobatą Remus, machając lekko dłonią, a Peter wskazywał na ich dwójkę. Black zostawił w spokoju Elizabeth i ruszył ku huncwotom, obu naraz obejmując.
     — No dobra, już nas puść, bo dziwny się robisz na starość! — stwierdził ze smakiem Remus, na co wszyscy po raz kolejny wybuchnęli śmiechem.
     James podszedł z Lily do Syriusza, a pozostali wstrzymali oddech.
     — Nasze dziecko już ma wybrane imię i brzmi ono Harry — powiedziała Lily, a Black udał, że się zastanawia.
     — Kto je wybrał, bo zakładam, że nie wy...
     — Ja, a masz jakiś problem z tym, Black? — zapytała wyzywająco Elizabeth.
     — Oczywiście, że nie! Piękne imię. W takim razie o jakiej sprawie mówiłeś, Rogasiu?
     Wszyscy wymienili ze sobą spojrzenia. Black udał, że nie zauważył tego i sięgnął ze stołu szklankę i nalał sobie soku. Po pierwszym łyku spojrzał znacząco na przyjaciela.
     — Więc?
     — Może lepiej odłóż to — zaproponowała Demi, powstrzymując się od śmiechu.
     — A niby czemu?
     — Bo to moja pamiątka z kuchni Hogwartu, a nie chcę byś ją zniszczył — odparł James.
     Black zaśmiał się, biorąc kolejny łyk soku.
     — Spokojnie, Rogasiu. Jestem bardzo spokojnym człowiekiem! — James i Lily wymienili sarkastyczne spojrzenia, a reszta zaśmiała się. Syriusz zaczął dość huncwocko mówić. — Jestem spokojny jak modliszka, zwinny i piękny jak motyl, opanowany jak...
     — Chcemy byś został ojcem chrzestnym Harry'ego — przerwał mu James, a ten podskoczył i upuścił szklankę z sokiem.
     — Opanowany jak co? — zapytała ze śmiechem Emily.
     Syriusz nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
     — Nie mogliście mi tego inaczej powiedzieć! Mam dostać zawału! — skarżył się, łapiąc za serce.
     — Przecież jesteś spokojny jak modliszka! — zaśmiał się Remus, a Syriusz poczuł, że się rumieni.
     — No i szklankę stłukłeś. Mniejsza o nią. Jak Harry pójdzie do Hogwartu załatwi mi nową — zaśmiał się, po czym spojrzał znacząco na Syriusza. — No więc... zgadzasz się, Łapciu?
     Black wytrzeszczył na niego oczy. Czy się zgadza? Co to za pytanie...
     — Oczywiście, że tak! — zawołał, a wszyscy wydali radosny okrzyk.

     To był piękny czas. I właściwie ostatni w tak pełnym gronie.
     Syriusz uwolnił z uścisku chrześniaka, puszczając mu oczko. Ten natomiast uśmiechnął się szeroko. Jednak dopiero po chwili doszły do nich okrzyki państwa Weasley, Remusa, Hermiony i Rona.
     — Pociąg rusza!
     Harry pędem podbiegł do wejścia i w ostatniej chwili wszedł do środka. Obrócił się na pięcie, by jeszcze raz przyjrzeć się swojemu ojcu chrzestnemu. Uśmiechał się do niego i machał ręką. Nim pociąg się rozpędził, zdołał jeszcze krzyknąć:
     — Do zobaczenia!
     — Do zobaczenia... — powiedział cicho, patrząc na oddalający się pociąg. Gdy po chwili już było widać małą, czarną plamkę, Remus ustał obok huncwota. Posłał mu lekki uśmiech i znaczące spojrzenie, mówiące, że muszą już iść. Dziurawy kocioł był kolejnym celem tego dnia. Syriusz kiwnął lekko głową po czym podeszli do państwa Weasley.
     — Mamy udać się teraz na misję. Czeka na nas Szalonooki obok Dziurawego kotła. Wrócicie sami? — zapytał Lunatyk.
     — Oczywiście, nie martwcie się — odpowiedziała Molly.
     W tym czasie nikt z nich nie zauważył, że zakapturzona kobieta podeszła do miejsca, gdzie biegł Harry. Podniosła jego dwukierunkowe lusterko i zamarła. Nie zastanawiając się, schowała je szybko do kieszeni i usunęła się w ciemny kąt, obserwując jak Syriusz i Lunatyk się teleportują. Na jej szczęście usłyszała, że do Dziurawego kotła.

~***~

     Świat zaczął wirować, trzask i już stali przed Alastorem Moodym. Ten na ich widok od razu przybliżył się tak, by nikt ich nie podsłuchał.
     — Rodzina Weathers mieszka w Worcester na Cole Hill 17. Śmierciożercy mogą już znać adres od tygodni, nie mam pojęcia. Wczoraj jeszcze nie zaatakowali ich. Dzisiaj rano też nie. Musicie się śpieszyć! — powiedział cicho i wyraźnie tak, aby wszystko zrozumieli bez powtarzania.
     Obaj huncwoci powoli kiwnęli głowami.
     — Worcester, Cole Hill 17. W porządku — powtórzył sobie Syriusz, a Moody mruknął potwierdzająco.
     Nic już nie mówiąc, teleportowali się na podany adres, a Szalonooki wszedł do Dziurawego kotła.
     Znów rozmazany obraz świata, trzask i byli na pięknej ulicy w Worcester. To miejsce trochę przypominało Dolinę Godryka, tyle, że tu było pusto na ulicy. Czy to dobrze?
     — Mam nadzieję, że tutaj jest po prostu mały ruch — stwierdził Black bez przekonania, wyciągając przed siebie różdżkę.
     — Ja także — zgodził się Remus i zrobił to samo.
     Nie mogli być pewni, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie wiedzieli, czy śmierciożercy już przypadkiem nie byli w środku. Jednak mimo wszystko musieli wierzyć, że nie jest za późno. Ruszyli więc w kierunku domu, który stał przed nimi. Był on taki sam jak pozostałe, czyli dwupiętrowy i z białego marmuru. Różnicą był tylko numer na nim. Oni podążali w stronę siedemnastki i gdy byli już przed drzwiami, weszli do środka po cichu i bez żadnej zapowiedzi.
     W domu trwała głucha cisza, która nie mogła wróżyć nic dobrego. Po chwili usłyszeli cichy śmiech. Syriusz wraz z Remusem udali się w jego kierunku do salonu. Nie byli sami.
     — Witaj, kuzynie — odparła w niesmaku Bellatriks. Obok niej stał Avery z istną satysfakcją na twarzy.
     U ich stóp leżało martwe ciało mężczyzny, a przy nim klęczała ledwo żywa kobieta. Łkała cicho w dłoń swojego zmarłego męża. Huncwoci podnieśli wysoko różdżki, czekając na to, co się za chwilę wydarzy.
     — Witaj Bello. Ciebie się tutaj nie spodziewałem — stwierdził, starając się zachować zimną krew.
     — Doprawdy? Powinieneś wiedzieć, że tak łatwo nie odpuszczam moim ofiarom! — mówiąc to, śmiała się ironicznie, bawiąc się przy tym swoją różdżką. Widocznie była rozbawiona całą sytuacją. — Oh, taka piękna... — zwróciła się do płaczącej kobiety. — Taka młoda, a musi zginąć... Chyba, że powiesz, gdzie jest twój syn!
     — Nigdy! —  wrzasnęła, mocno ściskając dłoń swojego męża.
Śmierciożerczyni ukazała zdradziecki uśmiech.
     — Szkoda… Crucio!
     Huncwoci już mieli zaatakować, ale Avery ich wyprzedził. Dzięki zaklęciu tarczy, Syriusz i Remus nie mogli uratować kobiety. Widocznie była długo torturowana, ponieważ po chwili umarła.
     — Nie ładnie tak... przeszkadzać! — wrzasnęła, celując różdżką w Syriusza. — Avery! Znajdź chłopaka! — zwróciła się do swojego towarzysza, wracając po chwili do Blacka. — Powinieneś wpaść za tą przeklętą zasłonę, a ja powinnam cię uśmiercić, a nie spowolnić, a teraz pozwól, że naprawię swój błąd!
     Syriusz pewnie trzymał swoją różdżkę, gotów by zabić Śmierciożerczynię. Wiedział, że jest wściekła i że rzuci Avadę Kedavrę z istną nienawiścią i radością. Jednak tak historia nie może się zakończyć. Black nie miał zamiaru umierać tego dnia. Jeśli ktoś miał zginąć to właśnie ona i Avery! I z chęcią to zrobi.
     Już podnosił różdżkę, gotów na to, co miało się wydarzyć, gdy usłyszał nagle w swojej kieszeni kobiecy głos, niezwykle znajomy...

Poczekaj...

     Miał czekać? Ale na co?! Lewą ręką zajrzał do kieszeni i zesztywniał. To było dwukierunkowe lusterko, a głos nie należał do Hermiony. Nie mógł spojrzeć na nie, musiał patrzeć na Belle. Dlaczego czuł w głębi serca, że ma czekać? Nie wiedział, ale miał się tego za chwilę przekonać.
     Śmierciożerczyni z ciekawością patrzyła jak Syriusz się waha. Po chwili wszedł do salonu Avery, ciągnąc za koszulę chłopca i przykładając mu różdżkę do gardła. Bellatriks ukazała triumfalny uśmiech. Remus z niedowierzaniem spoglądał na swojego przyjaciela. Dlaczego nie reaguje?
     — Co tak stoisz? Boisz się? — Jej uśmiech, którym się szczyciła, znikł momentalnie, gdy z jednego z pomieszczeń wyłoniła się owa zakapturzona kobieta z peronu. Wszyscy wpatrzyli się w nią, zastanawiając się kim jest. Śmierciożercy spojrzeli na huncwotów, ale po ich minach zrozumieli, że nie jest z nimi.
     — A ty kim jesteś, dziewucho? — zapytała ironicznie Bellatriks.
     Zakapturzona kobieta uśmiechnęła się, ściągając kaptur. Syriusz o mało co nie wypuścił z dłoni różdżki. Spojrzał na Lunatyka, który także stał całkowicie skołowany. Jednak nie tylko oni.
     — Ostatnią osobą, którą zobaczysz w życiu — odparła sucho z pełnym zdecydowaniem.
     — Doprawdy? Widzę, że jesteś odważna. Przygotuj się lepiej na swój koniec! — wrzasnęła, ale na kobiecie to nie zrobiło żadnego wrażenia.
     — Nie boję się śmierci. Ostatnimi czasy to moja przyjaciółka.
     Bellatriks wybuchnęła skrzeczącym śmiechem.
     — W takim razie pozdrów ją ode mnie!
     — Nie będzie takiej potrzeby, ponieważ ty to zrobisz.
     Kobieta uniosła różdżkę, a Bellatriks przestała się uśmiechać.
     — Ava...
     — DRĘTWOTA! — krzyknęła, powalając Śmierciożerczynię na podłogę, a huncwoci zaczęli atakować Avery'ego. Syriusz nigdy by się nie spodziewał ujrzeć ponownie Elizabeth Mistery.


Dla Magdy. Mimo odległości wiedz, że zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką!
---------------------------------------------------------------------------------
Pozdrawiam, życząc pięknej niedzieli w gronie rodziny!
Dolce Veneziana

6 komentarzy:

  1. Rozdział bardzo mi się podobał, jednak kilka błędów kuło mnie w oczy.
    Poprawnie jest Draco nie Dracon. Nazwisko Malfoy odmieniamy bez apostrofu. Zwroty bezpośrednie (Tobie, Ty, Ciebie) piszemy dużą literą jedynie w listach, w opowiadaniach nie ma takiej potrzeby. I na twoim miejscu popracowałabym nad zapisem dialogów.
    Poza tym jedynak rozdział należy jednak to jednego z lepszych i bardzo nadrabia fabułą :)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny,
    EKP

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, dziękuje Ci, że mi zwróciłaś uwagę na 'Draco Malfoya', bo powiem szczerze, że nie wiem dlaczego byłam przekonana, że dobrze piszę. ;d I za te zwroty, bo co do nich też byłam bardzo pewna! Widać, że moja przerwa była zbyt długa... (bo ogólnie jestem na bloggerze od 2012, a piszę od 2010)
      W każdym razie jeszcze raz Ci dziękuje za ukazanie błędów i oczywiście, że motywującą i pozytywną opinię. :)

      Usuń
  2. Rozdział genialny! Bardzo, ale to bardzo mi się podoba. Tylko w jednym miejscu źle napisałaś "Bellatrix" - napisałaś "Bellatricks". Ale to już tylko tak na marginesie ;)
    Jestem bardzo ciekawa dalszej akcji. Czyżby love story? :D
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdziłam, pisze się 'Bellatriks', a mi chamsko 'c' wskoczyło. Widocznie nie lubię jej coś, co jest prawdą. :p
      Dziękuje Ci za motywujący komentarz i pozytywną opinię! Bardzo sobie je cenie. c;
      Love story? Hm.. A wiesz, że... nie powiem Ci. Będę wredna - czekaj na rozdziały! :3

      Usuń
  3. Hej, hej!
    No. W końcu nadrobiłam te wszystkie rozdziały, więc mogę skomentować. Ten komentarz będzie raczej taki ogólny, kolejne już raczej będą się odnosiły do danego rozdziału. Zbyt dużo być...
    Zacznijmy od fabuły, która jest oczywiście plusem. Bardzo mi się podoba, bo Syriusz, mój Syriusz kochany nie umarł! Jupijaj! Co prawda gdybym sama miała pisać bloga o Syriuszu, który już wyszedł z Azkabanu, nie potrafiłabym się zdecydować na taki krok. Jakoś wydaje mi się, że śmierć Syriusza odegrała zbyt ważną rolę, byłaby to dla mnie rzecz nie do zmienienia po prostu, żebym sama zrobiła coś takiego xd Ale skoro ty się zdecydowałaś, to jak najbardziej poczytam i to z wielką chęcią.
    Teraz przejdźmy może do błędów. Jest ich trochę Musisz popracować nad stylem, bo momentami czyta się naprawdę ciężko. Tutaj wypiszę trochę błędów.
    ,,Ci, którzy umierają nigdy nas nie opuszczają, ponieważ są w naszym sercu." - jest to nagłówek, więc on już sam w sobie powinien zachęcać. Tymczasem masz tutaj błąd interpunkcyjny. Powinno być: ,,Ci, którzy umierają, nigdy nas nie opuszczają, ponieważ są w naszym sercu."
    W poprzednim rozdziale pisałaś perfektem. Nie ma perfektów są prefekci.
    ,,Jednak był warunek, aby nikt z młodych czarodziejów nie przeszkadzał w pracy członkom organizacji." - Niezgrabnie trochę, poza tym powtarza się był, więc napisałabym tak: ,,POSTAWIONO jednak warunek, aby ŻADEN z młodych czarodziejów nie przeszkadzał w pracy członkom organizacji." Nie mówimy nikt z czarodziejów tylko żaden z czarodziejów.
    ,,W końcu nastał dzień, w którym gryfoni mogli choć trochę się rozerwać. " - Gryfoni wielką literą.
    ,,Mogę Ci obiecać, tak jak Ty mnie, że będę na siebie uważać” - ty z małej. Tylko w listach piszemy wielką. Gdzieś tam wcześniej napisałaś Ciebie itp., więc to też trzeba poprawić.

    Na więcej nie mam już siły… Dzisiaj jest już późno, a ja jeszcze mam do nauczenia się tekstu na prezentacje -.- Miło… W każdym razie musisz trochę popracować nad stylem. Robisz trochę błędów gramatycznych, ale jeśli będziesz dużo pisała i czytała w końcu wszystko się poprawi. Miejscami jest niespójnie, pisałabym też więcej opisów. Radziłabym też poczytać o interpunkcji w dialogach. Polecam stronę e-korekta :) A i jeszcze różnice między dywizem, półpauzą i pauzą. Też na tej stronie.
    Blog ogólnie bardzo fajny, fabuła ciekawa i oryginalna, czekam na więcej :)
    Życzę mnóstwo weny, pomysłów i czasu :)
    Pozdrowionka,
    Bianka!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aaaa jaki długi! Myślałam, że będzie krzyk, coś w stylu: ,,Nie umiesz pisać!'' itp. 😂
      Dziękuje Ci za 'wytykanie' błędów. Zalece się do twoich porad i oczywiście poprawię błędy. Poprzednie rozdziały są bez poprawek, więc wyobrażam sobie ile byś napisała tutaj 😂
      Postaram się poprawić w następnym rozdziale! Z resztą - sama napisz, czy mi się udało. :)
      Powodzenia w nauce!

      Usuń