niedziela, 28 lutego 2016

Rozdział II: Płomyk nadziei

Inspiracja: Shattered



 Lato zapowiadało się wyśmienicie! Chłodne, deszczowe dni przemieniały się w te ciepłe, pełne słońca. Był w końcu początek lipca, a to oznaczało także więcej czarodziei w kawiarni Dernière Chance w Paryżu, choć wielu ich nie gościło – miejsce te rzadko odwiedzane i niedoceniane. Właściciel André Bresse słynął z niezwykłej uczciwości i grzeczności. Przyrządzał według przepisów swoich pradziadów najlepsze – jak uważali ci, którzy tam uczęszczali – crousandy, nie wspominając o aromatycznej kawie korzennej z okolic Paryża. Jednak czarodziejowi nie przeszkadzała nie wielka ilość klientów, a wręcz cieszył się z tych, którzy zapragnęli zasmakować prawdziwego francuskiego specjału.
 Każdego poranka, krótko po wschodzie słońca, zachodziła tam pewna kobieta o ciemnobrązowych włosach. Nie zależnie od pory roku czy pogody jej znakiem rozpoznawczym był szal na szyi, przeważnie czarny. Zawsze siadała samotnie tuż obok magnolii. Jedząc crousanda i popijając kawę obserwowała jak Paryż budził się do życia przy wznoszącym się coraz wyżej słońcu. Nigdy wiele nie mówiła. Przeważnie przeglądała swoje notatki lub czytała książki. Zagłębiając się w literaturę nie interesowała się ludźmi wokół, tym co mówią do siebie. Przynajmniej do czasu.
 Pewnego dnia, czytając anegdotkę o zaklęciu przekrwienia mózgowego usłyszała właściciela kawiarni:
 — Ja nie rozumiem, co się dzieje w tej Anglii… Nagle piszą o powrotach jakichś czarnoksiężnikach, atakach na Ministerstwo, a później może będzie o masowych mordercach?
 Kobieta momentalnie uniosła wzrok. Pan André Bresse przeglądał Proroka Codziennego, spoglądając na mężczyznę stolik dalej.
 — Minister pewnie sobie ubzdurał coś. Eh, nigdy nie lubiłem Londynu… — Odchrząknął, biorąc łyk kawy.
 — No nie wiem, przecież on nie wierzył w jego powrót. Dlaczego miałby kłamać?
 — A nie przyszło Panu do głowy, że Knot szuka sensacji?
 — Raczej ta redaktora, Rita Skeeter. Ileż już razy pisała o tym chłopcu, jak mu tam…
 — Harry Potter, syn tych zamordowanych czarodziei kilkanaście lat temu…
 Nazwisko chłopca uderzyło w brązowowłosą. Tak bardzo jej znane, a już odległe, tracące znaczenie dla niej samej. Posmutniała i powróciła do lektury. Nie chciała wiedzieć co dzieje się w Londynie czy nawet samym Hogwarcie, gdzie się wiele lat temu uczyła. Jej celem było zapomnieć i nigdy więcej do tego nie wracać.
 Zamknęła książkę i schowała wszystko do swojej torby. Zostawiła pieniądze na stoliku i opuściła miejsce, starając się nie myśleć o usłyszanej rozmowie. Musiała się skupić na aktualnych wydarzeniach, a przynajmniej tego chciała.

~***~

 Dni mijały leniwie. W Dernière Chance wyjątkowo szybciej niż zazwyczaj pojawiła się kobieta, mająca zawsze owiniętą szyję. Usiadła przy swoim ‘stałym’ stoliku i energicznie wyciągnęła notatki.
 W tej samej chwili właściciel zauważając nowoprzybyłą klientkę podszedł śmiałym chodem, trzymając w ręku Proroka Codziennego.
 — Witam! Co tak wcześnie dzisiaj? — Zapytał uprzejmie.
 — Mam za dwie godziny egzamin, a nie wyobrażam sobie nie przyjścia tutaj na dobre śniadanie! — Zawołała z uśmiechem, unosząc swoje oczy z nad książki, które do złudzenia przypominały głębię oceanu.
 Właściciel ukazał uśmiech po czym zniknął na chwilę, aby wrócić ze swoimi specjałami. Nie odszedł jednak i po chwili wahania przysiadł do brązowowłosej, a ona z lekkim zmieszaniem popatrzyła w jego stronę.
 — Przepraszam, rozumiem, że egzamin i tak dalej, ale chciałbym Panią o coś zapytać.
 — Rozumiem, bardzo proszę.
 — Dziękuję. Chciałem zapytać, czy zna może Pani kogoś kto zamieszkuje w Anglii, konkretnie w Londynie?
 Kobieta zmarszczyła brwi.
 — A mogę wiedzieć jaki jest powód tego pytania?
 — Wie Pani, coraz dziwniej się tam robi. Jak nie atak w Ministerstwie Magii, domniemany powrót jakiegoś czarnoksiężnika…
 — Panie André, nie wiem co dzieje się aktualnie w Londynie. Wyjechałam stamtąd piętnaście lat temu i nie zamierzam wracać. Tutaj, w Paryżu, jest mi dobrze.
 — Oczywiście, rozumiem. Po prostu nie rozumiem jak mogli uniewinnić mordercę, który trzy lata temu zbiegł z Azkabanu! Nie żebym się teraz wymądrzał, no ale Pani sama rozumie – jak się tam pokutuje piętnaście lat to raczej nie z niewinności. — Stwierdził w zamyśleniu drapiąc się po głowie.
 — A czemu nie? Może ten człowiek nie popełnił tak wielkiej zbrodni? — Odrzekła, podnosząc filiżankę.
 — Uniewinnili przecież jednego z największych! Syriusza Blacka!
 Momentalnie kobieta zadławiła się kawą i wytrzeszczyła oczy na właściciela. Nie mogła wydobyć z siebie choćby najmniejszego słowa.
 Właściciel wystraszył się nagłym zachowaniem brązowowłosej.
 — Nie spodziewałem się aż takiej reakcji, ale jest jak najbardziej na miejscu, bo jak można…
 Jego słowa stały się odległe, tak bardzo nie znaczące dla niej. Imię i nazwisko uniewinnionego czarodzieja krążyło w głowie niczym niespodziewana mantra, która nigdy nie powinna powrócić.
 — Mogę gazetę? — Rzuciła nagle nie zwracając uwagi na skołowanego właściciela.
 — Eee… A tak, oczywiście. Proszę ją wziąć, już czytałem całą…
 — Dziękuję! — Odparła, zabierając gazetę. Zapakowała wszystko do torby i czym prędzej wyszła z kawiarni.
 Zaczęła biec jakby ktoś ją gonił. Do głowy przychodziły jej natarczywie wspomnienia, o których nie chciała sobie już nigdy przypominać. Nie wierzyła w słowa właściciela, nie potrafiła.
 Minęło kilka minut i weszła do ceglanego budynku na rogu ulicy. Pośpiesznie zrzuciła torbę i otworzyła czasopismo drżącymi rękami. Wystarczyło zaledwie kilka linijek, aby łzy musnęły jej policzki. To była prawda. Syriusz Black żył, był niewinny.
 Kobieta upadła na kolana i upuściła gazetę. Nie myślała już o niczym, trwała w pustce. Nie wiedziała co zrobić. Zapomnieć o tym i iść na egzamin? Nie. Ta wiadomość uderzyła w jej serce z niewyobrażalną siłą. Nie mogła teraz zapomnieć. Była pewna, że wszyscy albo nie żyją albo zdradzili. Utraciła kontakt ze wszystkimi, wymazywała usilnie z pamięci każdą osobę w swoim życiu, ale nie jego. Nie potrafiła zapomnieć o nim. Czy można wyrzucić ze swojej głowy człowieka, który poświęcił tyle dla przyjaciół? Człowieka, który zawsze był obok?
 Wstała i otarła łzy z twarzy. Udała się do swojego pokoju i zaczęła pakować najważniejsze rzeczy do swojej niewielkiej torby. Po chwili usłyszała otwieranie drzwi. Wróciła do salonu i zatrzymała się w drzwiach pokoju.
 — Co tutaj robisz? Masz za godzinę egzamin! Zapomniałaś czegoś? — Zawołała czarownica dość do niej podobna. Opuściła wzrok na Proroka Codziennego, leżącego na podłodze. Podniosła czasopismo, czytając tylko nagłówek artykułu. — Nie możliwe…
 — A jednak. — Odezwała się w końcu po czym wróciła do pokoju, aby spakować się do końca.
 Druga kobieta poszła za nią.
 — Elizabeth, co ty robisz?
 — A nie widać? — Odpowiedziała ironicznie, zakładając torbę na plecy i szukając czarnej peleryny z kapturem.
 — Nie możesz tam wrócić! Nie jesteś gotowa! Już nie pamiętasz co cię tam spotkało kilkanaście lat temu?
 — Pamiętam doskonale, każdego dnia, o każdej sekundzie swojego życia. — Warknęła złowrogo w stronę kobiety. — Syriusz jest niewinny. Muszę się z nim zobaczyć.
 — Ah, tak? I co mu powiesz? — Rzuciła ironicznie, siadając na krześle przy stoliku.
 — Jeszcze nie wiem, ale na pewno go nie zostawię…
 — On nie widział cię piętnaście lat! Myśli, że nie żyjesz jak inni!
 Elizabeth zawahała się. Założyła na siebie pelerynę i westchnęła.
 — Jennifer, muszę się tam udać. Zbyt długo chowałam się we Francji. Jestem ci wdzięczna za okazane mi wsparcie. Studiowałam, aby nie myśleć o przeszłości. Jednak ile tak można? Harry potrzebuje wsparcia. Zamierzam pomóc Syriuszowi.
 — Kocham cię, jesteś moją siostrą, ale nie pozwolę, abyś zginęła.
 — Dlaczego z góry zakładasz, że zginę? — Zawołała Elizabeth z wyrzutem.
 — A czy jesteś gotowa, aby znów stanąć twarzą w twarz ze Śmierciożercami po tym co ci zrobili?
 Elizabeth zawiesiła głos na chwilę.
 — Nigdy nie będę gotowa. Dość ukrywania się, a najwyższa pora, aby walczyć. Voldemort powrócił. Zabił wielu naszych przyjaciół. Obiecuję ci, że będę walczyć do ostatniego tchu, i że dopóki on żyje ja nie będę siedzieć tu bezczynnie. Dosyć! — Krzyknęła walecznie, a Jennifer ukazała lekki uśmiech.
 — John byłby z ciebie dumny. — Ulotniła pojedynczą łzę i wstała z krzesła. — Nie mogę cię zatrzymać i tak naprawdę nigdy nie mogłam. Zawsze czyniłaś co słuszne. W życiu należy walczyć o dobro, nie zależnie od ceny, jaką możemy zapłacić.
 Siostry momentalnie przytuliły się. Żadna z nich nie była pewna następnego dnia, ale obie wiedziały, co należy czynić.
 — Nie daj się zabić. — Szepnęła siostrze po czym ta wyszła z uścisku i ukazując lekki uśmiech, opuściła dom. Jennifer oparła się o ścianę, ukazując światu łzy. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby stracić siostrę, a raz już było bardzo blisko.
 Elizabeth zarzuciła kaptur na głowę. Zatrzymała się na chwilę przed domem, ale nie odwróciła się. Westchnęła tylko głęboko, zamykając oczy. Wiedziała, że spotkanie z Syriuszem nie będzie łatwe, jak i same działania przeciw Śmierciożercom. Jednak otrzymała płomyk nadziei, ostatniej szansy, aby powrócić i działać. Poprawiła delikatnie swój szal i otwierając oczy ruszyła na przód ku niebezpieczeństwom i przygodom, które lada dzień miały nadejść i odmienić jej życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz