piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział XI: Konfrontacja z demonami

INFO: Nie róbcie replay'ów w żadnej piosence! :)
Ruelle - Takie It All


     Noc była gęsta, przesiąknięta mgłą. Jednak Elizabeth to kompletnie nie przeszkadzało, a wręcz przeciwnie – było doskonałym kamuflażem przed śmierciożercą, którego właśnie śledziła. Tylko księżyc oświetlał opustoszałą ulicę Pokątną, na której się znajdowała. Mistery musiała co kilka metrów bezszelestnie chować się za budynkami czy pustymi straganami. A zadanie stawało się trudniejsze za każdym razem, gdy ten odwracał się za siebie, upewniając, że nikt za nim nie podąża.
     W pewnym momencie skręcił w lewo, na wprost Śmiertelnego Nokturnu. Mistery poruszała się szybko, a jej peleryna unosiła się z zachwytem za nią, jakby tańcząc razem z panującym nastrojem tajemniczości. Nie mogła zgubić śmierciożercy; być może była bliska odkrycia jakiejś informacji, która pomoże członkom Zakonu Feniksa.
     Gwałtownie zatrzymała się i wciągnęła do płuc zimne, mokre powietrze. Zbliżał się koniec października, a wraz z nim zmiana pogody. Kobieta wbiegła za budynek i poprawiła kaptur swojej czarnej peleryny, modląc, aby śmierciożerca nie cofnął się. Niestety na próżno. Wróg zaczął zbliżać się w stronę Mistery i gdy był już dość blisko, przemówił ochrypłym, piskliwym głosem:
     — Mogłeś wybrać bardziej dogodne miejsce.
     Elizabeth ścisnęła mocniej różdżkę, gotowa do walki. W momencie, kiedy chciała zaatakować, do jej uszu dotarł innych głos.
     — Bardziej dogodne? Ciesz się, że w ogóle mam dla ciebie czas.
     Kobieta zaczęła intensywnie w myślach szukać właściciela głosu, lecz nie potrafiła sobie przypomnieć o kogo chodzi. Postanowiła zaryzykować i lekko wychyliła się za ścianę. Twarzą w jej stronę stał Peter Pettigrew, a tyłem właściciel sklepu U Borgina&Burkesa. Gwałtownie i cicho odsunęła się w cień, nadsłuchując.
     — Raczej dla Czarnego Pana. Chłopak wykonuje to w końcu dla niego — odrzekł Peter.
     — No dobra, mów o co chodzi.
     — Trzymaj, tam masz wszystko.
     Mistery ponownie się wychyliła i ujrzała jak Glizdogon podaje jakąś kartkę. Właściciel sklepu momentalnie schował ją do kieszeni spodni i zaczął się oddalać. Peter patrzył w jego stronę jeszcze chwilę, a potem teleportował się. Przez dłuższy czas Elizabeth obserwowała w milczeniu miejsce, gdzie chwilę temu dwójka zwolenników Voldemorta przekazała sobie wiadomość. Może powinna iść za Borginem i spróbować mu odebrać kartkę, ale musiała pamiętać, że opuściła miejsce patrolu już na dość długo. Poza tym zaczynało świtać. Pomarańczowy blask padł na bladą twarz kobiety, ukazując w jej oczach błysk ciekawości. Co było na tej kartce?
     Słońce zaczynało oświetlać całą ulicę Śmiertelnego Nokturnu, co nie było korzystne dla Elizabeth. Nie bała się niebezpieczeństw, a na pewno nie po tym, co przeżyła kilka lat temu. Jednak nie była już pod osłoną nocy, więc musiała być ostrożna.
     Ruszyła wolnym chodem w stronę ulicy Pokątnej. Musiała jak najszybciej wrócić do kwatery głównej. Inni członkowie już mogli zauważyć jej nieobecność. Miała tylko nadzieję, że porządnie wyśpi się przed zebraniem, które miało nastąpić w południe. W końcu całą nocą pełniła wartę.
     Zaraz gdy wyszła na ulicę, przyśpieszyła znacznie w stronę przejścia przez Dziurawy kocioł. Bez słowa ominęła Toma i teleportowała się pod drzwi mieszkania na Grimmlaud Place 12. Chwyciła pewnie za klamkę i przekroczyła próg domu.
     — Elizabeth! — na korytarzu stał Artur Weasley, trzymając w ręku swoją czarną teczkę. Zawsze zabierał ją do pracy.
     Kobieta zamknęła za sobą drzwi i podeszła do niego, głęboko oddychając.
     — O co chodzi? — zapytała tak, jakby nic się nie stało.
     — Zebranie rozpoczęło się niecałe pół godziny temu i...
     — Co? — przerwałam mu natychmiast zbita z tropu. — Kiedy przełożyli?
     Artur spojrzał na Elizabeth niepewnie.
     — Zaraz jak wszyscy wrócili z patrolu... A właściwie to gdzie byłaś?
     Bez słowa wyminęła Weasley'a i pognała w stronę jadalni. Dumbledore przełożył zebranie na tak wczesną porę? pomyślała.
     — Zaczekaj! Musisz wiedzieć, że...
     — Później, Arturze. Już jestem dość spóźniona!
     Otworzyła drzwi i przekroczywszy próg, zaczęła szukać wzrokiem dyrektora Hogwartu.
     — Panno Mistery, w końcu do nas zawitałaś — odezwał się niski, jadowity głos. Elizabeth odwróciła wzrok i ujrzała na miejscu Dumbledore'a nie kogo innego, a Snape'a. I już wiedziała, co Artur Weasley chciał jej powiedzieć.
     — Dumbledore'a nie będzie? — zmusiła się na miły ton, a to było – jak wiadomo – wyjątkowo trudne przy Severusie Snape'ie.
     — Niestety nie, musiał wyjechać. Zastępuje go i przełożyłem naradę na poranek — odparł z uśmieszkiem, popijając herbatę.
     — A mogę wiedzieć dlaczego nie jest ona w południe? — zapytała zgryźliwie, krzyżując ręce.
     — A nie odpowiada ci aktualna pora? Tak się składa, że zaraz po patrolach została taka informacja ogłoszona, czyli jakieś pół godziny temu. Wszyscy oczywiście z nich wrócili... oprócz ciebie — urwał, opierając się wygodnie na krześle. — Może usiądziesz i powiesz nam, dlaczego opuściłaś swoje stanowisko i dokąd się udałaś tej nocy?
     Elizabeth rozejrzała się po pomieszczeniu. Widząc puste miejsce obok Syriusza, skierowała się tam. Gdy usiadła, Black momentalnie przesłał jej wyraz twarzy, mówiący gdzie się podziewałaś? lub będą kłopoty.
     Na chwilę nastała cisza. Elizabeth mogła powiedzieć gdzie była, ale nie miała żadnego zaufania do Snape'a od momentu, kiedy dołączył do Śmierciożerców. I pomyśleć, że był przyjacielem Lily!
     — Czekamy. Powiedz proszę, gdzie byłaś dzisiejszej nocy? — zapytał nieco wyższym tonem, jednak Mistery nadal milczała. Nie miała zamiaru spowiadać się Snape'owi.
     Remus i Syriusz spojrzeli na siebie, zastanawiając się dlaczego ich przyjaciółka nic nie mówi. Owszem, wiedzieli, że nie darzy profesora Hogwartu  jakąkolwiek sympatią, lecz była to narada i musiała powiedzieć dokąd poszła.
     Severus patrzył wyczekująco na Mistery, a ta zachowywała twardy wyraz twarzy.
     — Dlaczego milczysz? Boisz się powiedzieć? Nie ma się czego bać! Tutaj jesteś bezpieczna, chyba że mówimy o innym strachu...
     — Skończ, Snape — przerwał ostro Syriusz, patrząc na niego spode łba.
     — Ty mi nie rozkazuj, Black. Tak się składa, że to JA jestem głową tego zebrania. A Panna Mistery opuściła miejsce, w którym miała czuwać. Chcę się natychmiast dowiedzieć, gdzie była.
     Wszyscy zebrani ponownie spojrzeli na Elizabeth, lecz ta nawet nie drgnęła. To tylko zaczęło irytować Snape'a.
     — Skoro milczysz to znaczy, że byłaś ze Śmierciożercami, tak? — zapytał szorstko.
     — Żartujesz sobie? Elizabeth nigdy by nas nie zdradziła! — krzyknął wyprowadzony z równowagi Remus.
     — Doprawdy? A gdzie była przez ostatnie lata? Zniknęła przed śmiercią Potterów! A teraz nie chce się przyznać, gdzie była. To chyba jednoznaczny dowód...
     — Jak śmiesz... — zaczął ostro Syriusz, wstając. Elizabeth natychmiast chwyciła go za ramię, ciągnąc z powrotem na krzesło.
     — Usiądź. Odpowiem z przyjemnością na pytanie — odparła, kierując wzrok z powrotem na Snape'a. — Tak, to prawda. Byłam tej nocy ze Śmierciożercami.
     Przez pomieszczenie przeszły szepty i kompletne zdziwienie. Syriusz z Remusem spojrzeli po sobie w niedowierzaniu.
     — Wiedziałem! I co z nimi robiłaś? — zapytał z entuzjazmem Snape.
     — Nic.
     — Jak to nic?
     — Nie robiłam Z NIMI nic.
     — To dlaczego opuściłaś...
     — Nie wtykaj swojego długiego nochala w nieswoje sprawy, Snape. Tak się składa, że tobie nie mam zamiaru cokolwiek mówić — przerwała ostro, wstając.
     — Tak się skała, że musisz. Przyznałaś się właśnie, że byłaś z Śmierciożercami. Zdradziłaś zakon!
     — Nie, nie zdradziłam zakonu — zaprzeczyła stanowczo przez zaciśnięte zęby. Mistery miała ochotę powalić drętwotą Snape'a, jednak powstrzymała się.
     — To jak inaczej wytłumaczysz...
     — Tobie nie będę nic tłumaczyć. Prędzej dam się zabić niż powiem ci cokolwiek.
     Tym razem to Snape wstał, wyciągając różdżkę.
     — A to niby dlaczego?
     — Bo jesteś śmierciożercą, Snape. Zawsze nim będziesz. A teraz wybaczcie, ale muszę wysłać pilną sowę do Dumbledore'a.
     Elizabeth zaczęła kierować się do wyjścia. Nikt nie śmiał jej przeszkodzić. Tylko Snape bacznie ją obserwował, jednak nawet nie drgnął. Kobieta ustała w drzwiach i raz jeszcze spojrzała na skołowanych przyjaciół zanim trzasnęła drzwiami.
     Snape odchrząknął. Najwyraźniej nie chciał poruszać tego tematu.
     — Wracając do zebrania... W Hogwarcie zaginęła dziewczyna, Lily Handley. Jest problem z odnalezieniem jej rodziny. Nie mamy też jej aktualnego zdjęcia, a prawdę mówiąc jakiegokolwiek. Z opisu wiadomo, że ma niebieskie oczy i brązowe włosy. To nie jest normalne, gdy ktoś znika z dnia na dzień, więc...
     — Może oskarż teraz tę dziewczynę o bycie śmierciożercą — zasugerował szorstko Syriusz.
     — Black, zakłócasz mi przeprowadzenie zebrania.
     — Bo taka prawda — rzucił Łapa, wstając z miejsca i idąc do drzwi. — Spójrz lepiej na siebie, były śmierciożerco.
     Snape gwałtownie wstał z miejsca.
     — Za kogo się uważasz, Black?!
     — Na pewno nie za śmierciożerce — zakończył swoją wypowiedź oschle, wychodząc na korytarz. Chciał za wszelką cenę znaleźć przyjaciółkę.
     Szybkim chodem udał się na górę do jej pokoju, który wcześniej zamieszkiwała Hermiona z Ginny. Nie czekając na nic, od razu zapukał.
     — Proszę!
     Gdy otworzył drzwi, ujrzał Mistery, która zwijała kartkę papieru.
     — List do Dumbledore'a. Musi się jak najszybciej dowiedzieć — odparła, przywiązując go do sowy.
     — Dowiedzieć czego? — zapytał Black, powstrzymując się od wybuchu.
     — Tego, że nasz przyjaciel to drań — odpowiedziała, wypuszczając sowę przez okno i odwracając się twarzą do przyjaciela.
     Syriusz nie wytrzymał.
     — ELIZABETH, NA MERLINA! — wydarł się, a Mistery aż podskoczyła. — Gdzie byłaś dzisiejszej nocy?!
     — No chyba nie myślisz, że... Żartujesz chyba — wyraz twarzy Łapy był dość niepewny.
     — Nie wiem, co mam myśleć. Przyznałaś się, że byłaś ze Śmierciożercami i...
     — Nie, nie zdradziłam was! Po prostu zobaczyłam...
     — Co?! — przerwał ostro Syriusz.
     — Przestań się na mnie drzeć, bo nic ci nie powiem! — krzyknęła Mistery, a Black wciągnął powietrze.
     — Oh, mówiłem James, że to zły pomysł!
     — Jaki po...
     Urwała. Spojrzała oniemiała na przyjaciela, który zaczął mówić do kogoś, kto nie żył od dawna.
     — Słuchać jej to był bardzo zły pomysł. I teraz co nam pozostało?...
     — Syriusz... — zaczęła cicho.
     — ... Siedzieć w tej klasie...
     — Łapo?
        ... i czyścić okna...
     — BLACK, DO CHOLERY!
     Syriusz spojrzał na Elizabeth nieprzytomnym wzrokiem. Znów to zrobił. Po raz kolejny Mistery była świadkiem jego powrotów do przeszłości. Myślała, że mu to przejdzie, więc nie reagowała, ale było coraz gorzej. Jej przyjaciel powoli tracił kontakt z rzeczywistością.
     — Syriusz, przestań, proszę... — prosiła błagalnym tonem.
     Black przypatrywał jej się przez chwilę w milczeniu, po czym przemówił.
     — Dokąd idziesz, El? — zapytał zawadiacko.
     Mistery patrzyła na niego całkiem bezradna. Chwyciła go mocno za ramiona i zaczęła intensywnie potrząsać.
     — Black! Nie jesteśmy w przeszłości tylko w teraźniejszości! — krzyknęła mu do ucha, a ten wyrwał się jak opętany.
     — Możesz mną nie potrząsać z łaski swojej? Dziękuje — odparł swoim normalnym głosem, poprawiając koszulę.
     — Syriusz, ty... — wydusiła z siebie, patrząc mu w oczy.
     Black roześmiał się.
     — Masz minę, jakby coś się stało!
     — A tak nie jest? — zapytała Mistery, bacznie go obserwując.
     — Doprawdy? Nie wiem o czym mówisz.
     — Wiesz i to doskonale! Wracasz coraz częściej do wspomnień, wmówiłeś sobie, że nasi przyjaciele, głównie James, żyją...
     — Owszem, żyje — przerwał.
     Elizabeth spojrzała na niego z bólem.
     — Nie, Syriuszu, on nie żyje od szesnastu lat. On i Lily. Peter ich zdradził. Ten, przez którego byłeś w Azkabanie. Nie pamiętasz?
     Syriusz jakby chciał coś powiedzieć, ale ilekroć otwierał usta, po chwili je zamykał. Sam wiele razy się na tym przyłapał, ale powroty do przeszłości zaczęły dawać mu tyle ulgi, tyle radości... Nie potrafił przestać, a co gorsza – chciał tego. Pragnął powrotu to tych szczęśliwych dni, które już nigdy nie miały nastąpić.
     — Wybacz, Elizabeth, ale powspominać każdy może. A ja nie mam zamiaru czegoś zmieniać w swoim aktualnym życiu. Dziękuje za twoją troskę, ale proszę cię teraz – powiedz, gdzie byłaś dzisiejszej nocy. I nie wracajmy już do tej rozmowy — powiedział stanowczo, siadając na łóżku.
     Kobieta wzięła głęboki oddech. Nie miała prawa ingerować w życie Syriusza skoro ona także nieustannie go okłamuje. Oczekuje od niego poprawy, a sama tego nie robi.
      — No dobrze, niech ci będzie — zgodziła się niechętnie, opierając się o parapet okna. — Kiedy byłam...
     Po chwili do pokoju wpadł Remus. Na widok dwójki przyjaciół ukazał szeroki uśmiech.
     — Wyprowadziliście Snape'a z równowagi i to mistrzowsko. Gratuluję — odparł, śmiejąc się.
     Syriusz wybuchł niepohamowanym śmiechem, a Elizabeth starała się zachować zimną krew. Nie podobała się jej nagła zmiana nastrojów Blacka. Jeśli próbował ukryć swój wewnętrzy stan – udawało mu się to na złoty puchar Qudditcha.
     — Aż tak bardzo? — zapytał Łapa, trzęsąc się.
     — Jak wychodził mówił coś o ''bezmózgich idiotach'' i trzasnął drzwiami! — zawołał, a Elizabeth dłużej nie wytrzymując, sama zaczęła śmiać się. Widocznie Syriusz uznał, że tej rozmowy nie było, a brązowowłosa chcą czy nie chcąc – dostosowała się. Co także nie znaczyło, że miała zamiar odpuścić, a jak mówią o rodzinie Mistery – Waleczni czarodzieje, którzy działają w imię dobra.
     — A tak teraz na poważnie — zaczęła Mistery, doprowadzając się do porządku — Jeśli chodzi o tę dzisiejszą noc...
     — No właśnie, mów gdzie byłaś w końcu — Lunatyk usiadł obok Łapy, a sam Black już zaczął się uspokajać.
     — Kiedy tak stałam obok tego parku, zauważyłam kogoś w czarnej pelerynie, który co chwila oglądał się za siebie. Ostrożności nigdy za wiele, więc ruszyłam za nim. Doszliśmy aż do Dziurawego kotła. Gdy weszłam, Tom od razu powiedział, że to śmierciożerca.
     — Nie podobało ci się to, więc ruszyłaś za nim — stwierdził Remus.
     — Otóż to — zgodziła się. — Tak dotarłam za nim na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Śmierciożercą okazał się Peter Pettigrew. Spotkał się z Borginem.
     — I co? Co mówili? — zapytał zaintrygowany Syriusz.
     — W sumie to nic, ale przekazał tylko mu jakąś kartkę.
     Black natychmiast wstał. W głowie mu się nie mieściło to, co usłyszał.
     — Czy wiesz w ogóle po co się spotkali? — zapytał.
     — Nie.
     — Zrobiłaś awanturę na cały zakon o nic? — zapytał Lupin, niedowierzając.
     Mistery rozchyliła usta, próbując cokolwiek powiedzieć, jednak żaden dźwięk się z nich nie wydobywał. Właśnie w tamtej chwili uświadomiła sobie, że zakłóciła przebieg spotkania, a zamiast tego mogła po prostu od razu wyjść i napisać do Dumbledore'a.
     — Okej, jeszcze raz to przeanalizujmy. Śledziłaś tego parszywego zdrajcę tylko po to, aby zobaczyć jak podaje kartkę Borginowi? Zdajesz sobie sprawę, jak wyraziłaś się na naradzie? — zapytał Black, starając się po raz kolejny nie krzyknąć na Mistery.
     — Tak, wiem! Nie potrzebnie zaczęłam tą kłótnie, ale co ja poradzę na to, że tak go nie znoszę? — usprawiedliwiała się, choć wiedziała, że to nie przejdzie.
     — Nie tylko ty — napomniał Syriusz, siadając z powrotem obok Remusa.
     — Oh, no nie wiem co mam wam więcej powiedzieć! Powiedzieli, że po prostu jakiś chłopak coś wykonuje dla Voldemorta i...
     — Czekaj, co? — po raz kolejny Syriusz wstał z wyraźnym zainteresowaniem. — Jaki chłopak?
     — Peter powiedział tylko tyle. A z resztą, czy to ważne? I tak nie wiemy o kogo chodzi!
     Syriusz odwrócił się od przyjaciół tyłem i zaczął myśleć gorączkowo. Chrześniak mówił mu o podejrzeniach co do Draco i tego sklepu, a teraz Borgin odbiera kartkę , która ma pomóc jakiemuś chłopakowi?
     — Harry... — odrzekł cicho.
     Mistery i Lupin spojrzeli na siebie, oczekując, że jedno z nich wie, o czym mówi Black.
     — Co z Harrym? — zapytała Elizabeth, podchodząc do niego bliżej, natomiast Remus wstał z miejsca.
     Black odwrócił się z powrotem twarzą do przyjaciół.
     — Harry mówił, że podejrzewa Malfoya. A oni rozmawiali o jakimś chłopaku...
     — Chcesz powiedzieć, że syn Lucjusza jest śmierciożercą?! — zawołała Elizabeth. Nigdy by nie pomyślała, że jakikolwiek rodzic może się do tego posunąć.
     — Ponad to twierdzi, że ma Mroczny Znak i...
     — Łapo, czy widział go? — przerwał mu Lupin z zastanowieniem.
     Syriusz zaczął przypominać sobie rozmowę z chrześniakiem.
     — Mówił, że przedramię go tylko bolało, było zasłonięte rękawem koszuli.
     — Wydaje mi się, że nim nie jest. Voldemort nie bierze dzieci, a z resztą Harry jest uprzedzony co do niego — widząc protestujący wyraz twarzy przyjaciela, dodał: — Chodzi mi o to, że łatwo jest Draco osądzić o bycie śmierciożercą jak jest z Slytherinu i ma z nim na pieńku. Jednak zastanów się – ile razy Harry go o cokolwiek oskarżał? Pamiętasz pierwszy rok lub drugi?
     Syriusz westchnął.
     — Tak się składa, Lunatyku, że byłem w tym czasie w Azkabanie i nie wiem, co działo się z Harrym.
     Zapadła cisza. Remus nie pomyślał o tym, a samemu Blackowi nie było przyjemnie tego słuchać. Fakt, że nie był przy nim, a w jakimś obskurnym więzieniu, dość go dołował. A nie musiał mu o tym przypominać przyjaciel.
     — Ja też nie wiem co się działo z Harrym — odezwała się Elizabeth, a pozostała dwójka uniosła na nią wzrok — jednak myślę, że Malfoy może być w to zamieszany. Jego ojciec jest blisko Voldemorta. W głowie mi się nie mieści, że byłby zdolny to tego, aby wmieszać własnego syna w to, ale realia są brutalne. Uważam, że powinniśmy od czegoś zacząć.
     — Co proponujesz? — zapytał Syriusz.
     Elizabeth ukazała podstępny uśmiech.
     — Drodzy huncwoci, czas na odwiedziny U Borgina&Burkesa!

~***~

     Przyjaciele zadecydowali, że na drugi dzień wybiorą się na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Według planu Elizabeth miała przebrać się za wysoko urodzoną czarownicę, co bawiło głównie Syriusza.
     — El, ale wiesz jak wygląda wysoko urodzona? — zapytał za jej drzwiami, trzęsąc się ze śmiechu.
     Remus skarcił przyjaciela, kręcąc głową.
     — Nie martw się, Black. Poradzę sobie — odkrzyknęła złowieszczym tonem, co tylko bardziej rozbawiło Syriusza.
     — No dobra, to ja czekam na dole! Może zdążę się kawy napić — dodał ostatnie zdanie, mówiąc do Remusa i puszczając mu oko. Lupin natomiast zaśmiał się, cierpliwie czekając na Mistery.
     Po paru minutach drzwi otworzyły się, a Lunatyk zamarł.

     Syriusz zszedł pośpiesznie na dół do kuchni. Zanim ona stamtąd wyjdzie... pomyślał, śmiejąc się do samego siebie. Po chwili dobry humor mu minął, bowiem podszedł do niego nie kto inny jak Taylor Wert z – jak zazwyczaj – fałszywym uśmiechem.
     — Witam, jak po wczorajszej naradzie? — zapytał nad wyraz spokojnie, podając mu swój kubek. Syriusz spojrzał na niego niepewnie. — Spokojnie, to tylko kawa. Myślałem o wypiciu drugiej, ale jednak pomyślałem, że nie warto tak się truć. A żeby się nie zmarnowała...
     — No dobra, niech ci będzie. Akurat chciałem się napić kawy — odparł Syriusz, biorąc od niego kubek. — A wracając do twojego pytania, w porządku. A u ciebie jak? — odparł, siląc się na dobre maniery.
     — Także, choć zastanawiam się, gdzie może podziewać się Lily Handley. Nie ma kontaktu z jej rodziną... bardzo dziwna sprawa z nią.
     — Mówisz o tej uczennicy? No tak, rzeczywiście niezbyt przyjemna sprawa.
     Syriusz wziął kilka łyków kawy, ukazując delikatny, a zarazem wymuszony uśmiech.
     — Dobra kawa — stwierdził.
     — No cóż, to chyba jedyne co mi wyszło w życiu — odparł z uśmiechem, opierając się o blat.
     — A co ci nie wyszło, jeśli można spytać?
     Black wcale nie polubił nowego członka zakonu, ale okazja, by go lepiej poznać była wręcz kusząca. Nie mógł się jej oprzeć.
     Taylor podniósł jeden kącik ust do góry.
     — Wiele rzeczy. Gdy miałem trzynaście lat moja matka zmarła na białaczkę. Trafiłem do sierocińca, a później pracowałem w sklepie w Hogsmeade, ponieważ nie miałem dobrych wyników w nauce. Przetrwałem czasy Voldemorta będąc dzieckiem mugoli — przerwał na chwilę, przypatrując się Syriuszowi, który słuchał go uważnie. — Dopiero teraz zdecydowałem dołączyć do Zakonu Feniksa. Widziałem wielu zamordowanych kilka lat temu. A teraz tego nie chcę.
     Nastała cisza, którą po chwili przerwał Black.
     — Współczuje — przyznał szczerze. — Ciężko cię rozgryźć, prawdę mówiąc.
     Taylor zaśmiał się.
     — Owszem, przyznaję, że nasze relacje ostatnio nie były dobre. Jednak chcę to zmienić. Nie mam zamiaru robić sobie wrogów.
     — To powiedz mi, tak na początek dobrych relacji, dlaczego wypytywałeś mnie i Harry'ego o moich zmarłych przyjaciół?
     Wert odchrząknął głośno i spojrzał w stronę Łapy.
     — Znałem po prostu jedną z waszych przyjaciółek. Miałem nadzieję, że wiesz coś o innych, i że odnajdę kogoś, kto żyje.
     — Oby porozmawiać z nią? A tak właściwie to o kim mówimy?
     — O Demetrii Salpy. Często odwiedzała mnie, kiedy pracowałem w Hogsmeade. Niestety nie wiem, co się z nią dzieje.
     Syriusz wytrzeszczył oczy. Brunet najwyraźniej chciał dowiedzieć się, czy Demetria chociaż żyje, a on potraktował go jak wroga. W tym momencie poczuł się dość głupio. Zbyt szybko ocenił Taylora.
     — Dems zniknęła kilka miesięcy przed upadkiem Voldemorta. Możliwe, że nie żyje. A pozostali moi przyjaciele z całą pewnością.
     — Nie wiedziałem, że zaginęła. Kontakt nam się tak nagle urwał... Bardzo przemiła osoba — przerwał na chwilę, zastanawiając się nad czymś. — Pomyślałem, że skoro Panna Mistery się odnalazła to może i Demetria także.
     Myśl, że droga przyjaciółka Elizabeth i huncwotów mogłaby się odnaleźć była bardzo budująca, lecz czy aby nie zgubną nadzieją? Demetria zaginęła dość dawno, ale Mistery także.
     — Chciałbym, aby tak było. Jednak uważam, że nie należy robić sobie nadziei i żyć w przekonaniu, że wróci.
     — Owszem, zgadzam się z panem.
     Po chwili z korytarza dało się usłyszeć głosy Elizabeth i Remusa.
     — Chyba czas na mnie. Dziękuje za kawę — odparł, odkładając kubek i podchodząc do drzwi, lecz zatrzymał się przy nich na chwilę. — I mam prośbę. Mógłbyś nie rozmawiać z moim chrześniakiem o jego rodzicach i tak dalej? Chłopak dość przeżył jak wiesz. A o Demetrię mogłeś mnie zapytać.
     — No tak, lecz zauważ, że nasze relacje...
     — Wiem, nie były zbyt dobre.
     Syriusz już nic więcej nie mówiąc, wyszedł na korytarz. Taylor wydawał mu się bardzo szczery. Nie spodziewał się tego, że znał Dems. Najlepsze było to, że od samego początku chciał się dowiedzieć tylko, czy żyje. A Black mu stwarzał powody do wrogości. Choć sam Wert nie był mu dłużny. Jednak Syriusz – musiał to przyznać – miał nadzieję polepszyć kontakty z brunetem.
     — No, nareszcie! W ogóle nie uwierzycie, ale...

     Black jak szybko otworzył usta, z taką prędkością je zamknął. Obok Remusa jakby stała zupełnie inna osoba. Mistery prezentowała się bardzo dostojnie. Miała swoje brązowe falowane włosy spięte w delikatny kucyk, a na twarzy makijaż, który idealnie podkreślał jej waleczne rysy. Ubrana była natomiast w czarną różaną suknię i beżowy płaszcz. Szyję miała owiniętą czerwonym szalem.
     Cała sytuacja bawiła Mistery niezmiernie. Syriusz to otwierał to zamykał usta, nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewał się zobaczyć swojej przyjaciółki po raz kolejny ubranej tak pięknie, jak niegdyś na balu Bożonarodzeniowym.
     — Łapo, oddychasz? — zapytał Remus na co kobieta wybuchła śmiechem.
     — E... Tak, tak. Naturalnie, po prostu...
     — Zawiesiłeś się, w porządku. To oznacza, że Elizabeth doskonale odegra rolę klienta — stwierdził Lunatyk, puszczając oko przyjaciółce. — No dobra, czekam na was przed drzwiami.
     Lupin z szerokim uśmiechem pozostawił przyjaciół samych. Syriuszowi kompletnie odebrało mowę. Nie był wstanie nawet bez towarzystwa Remusa cokolwiek powiedzieć. A to jeszcze bardziej rozśmieszyło Mistery.
     — No co! Nie śmiej się ze mnie — przemówił w końcu Black z uśmiechem.
     — Ja wiem, że ostatni raz widziałeś mnie w sukni na balu, jednakże mógłbyś tego aż tak nie pokazywać! — zawołała, a Syriusz zaśmiał się.
     — Wybacz, ale to faktycznie niecodzienny widok.
     Elizabeth posłała przyjacielowi kuksańca, kierując się powoli do wyjścia.
     — Przepraszam, po prostu... pięknie wyglądasz — stwierdził w lekkim zakłopotaniu. Dziwnie mu się komplementowało własną przyjaciółkę.
     — Dzięki, to w takim razie może się uda coś wycisnąć z Borgina. A tymczasem idziemy. Nie będziemy tu stać przez cały dzień.
     Black natychmiast podbiegł do Mistery i chwytając ją za rękę, obrócił ją, otwierając drzwi.
     — Wybacz, nie mogłem się oprzeć! — zawołał po czym oboje zaczęli się śmiać.

     Będąc we wspaniałych humorach, wkroczyli na ulicę Pokątną, która wyglądała od pewnego czasu tak samo – opustoszała i nietętniąca życiem. Nie zastanawiając się nad tym ani chwili, ruszyli pewnym krokiem do sklepu U Borgina&Burkesa.
     — A tak właściwie — zaczął Black — to czemu ty odgrywasz klienta, a nie ktoś z naszej dwójki?
     Kobieta pokręciła głową, śmiejąc się.
     — Po pierwsze, Borgin z pewnością was kojarzy i wie, że działacie przeciwko śmierciożercom. A tak się składa, że mnie nie, więc mamy ułatwione zadanie. Po drugie, jestem w końcu kobietą, a wychowywał mnie głównie John, więc wiem jak z mężczyznami rozmawiać.
     — Wybacz, ale wątpię, że...
     — Wątpisz, że jestem kobietą? — zapytała kontrowersyjnie Elizabeth, robiąc poważny wyraz twarzy. Remus tłumił w sobie napad śmiechu.
     — Nie, chodziło mi o to...
     — A, rozumiem. Nie jestem ładna?
     — Nie, jesteś piękna...
     — Naprawdę tak uważasz?
     Remus nie wytrzymał i wybuchł śmiechem, a po chwili dołączyła do niego brązowowłosa.
     — Elizabeth! — zawołał z rezygnacją Syriusz.
     — Wybacz... ale... twój... wyraz twarzy...
     Trzęsła się cała ze śmiechu na co Black próbował popsuć jej fryzurę. Lupin jednak przytrzymał przyjaciela, a Mistery wytknęła język.
     — To nie koniec! — zawołał, wyrywając się Remusowi.
     Elizabeth puściła mu oko, oddalając się samotnie do sklepu na ulicy Śmiertelnego Nokturnu.
     — Da sobie radę — rzucił Black, posyłając po chwili kuksańca przyjacielowi.
     Ulica wydawała się bardziej obskurna niż ostatniego dnia. Bywało w dodatku kilka osób, które patrzyły na Elizabeth z wyraźnym obrzydzeniem. Jednak nie przejęła się tym.
     Gdy otworzyła drzwi, te wydały skrzypiący dźwięk. Od razu usłyszał to właściciel sklepu, ponieważ w okamgnieniu Borgin pojawił się przy ladzie.
     — Jak mogę Pani pomóc? — zapytał nad wyraz grzecznie.
     Mistery pochwaliła samą siebie w myślach za dobry ubiór. Miała szansę na dowiedzenie się czegoś więcej o tajemniczym przedmiocie, którym interesował się chłopak Malfoyów.
     — Szukam czegoś dla mojego przyjaciela, Lucjusza Malfoya — odpowiedziała spokojnie i z wyższością.
     Borgin spojrzał podstępnie na kobietę. Jak wiadomo – Elizabeth uwielbiała ryzyko, a na wejście mówiąc o sednie sprawy, stawiała wiele na jedną kartę. Jednak w czasach szkolnych usłyszała od Jamesa Pottera, że bez ryzyka nie ma zabawy. Postanowiła to trochę wykorzystać.
     — Zna Pani Lucjusza Malfoya?
     — Owszem, jesteśmy bliskimi przyjaciółmi. Byliśmy na tym samym roku w Hogwarcie. W Slytherinie rzecz jasna, najbardziej korzystnym domu — mówiąc to, obchodziła kilka najróżniejszych przedmiotów, zastanawiając się o jaki chodzi.
     — Nie wiedziałem, że się znacie — odparł zaskoczony Borgin.
     — I pewnie także to, że jestem śmierciożercą?
     — Też — odpowiedział, widocznie zainteresowany moją osobą.
     — Lucjusz wspominał mi przed pójściem do Azkabanu o jakimś przedmiocie...
     — W istocie, była taka rozmowa. Jednak, proszę mi wybaczyć, ale nie znam Pani.
     — Oczywiście, rozumiem! Po prostu zastanawiałam się, czy mogę jakoś pomóc mu? Wiem, że Czarnemu Panu na tym zależy. Chętnie bym przyłączyła się.
     — Z tego co wiem Draco Malfoy ma sam naprawić...
     Przerwał na dźwięk otwieranych drzwi. Elizabeth wychyliła się lekko za jakąś starą szafę i zobaczyła jak do lady podchodzi Narcyza Malfoy. Przeklęła się w duchu, że to musiała być akurat ona. Nic innego jej nie pozostało jak wycofać się i to jak najszybciej.
     — Niespodzianki niespodziankami — rzuciła szybko w stronę Borgina, który zaczął przyglądać się Mistery podejrzliwie — ale niech one zostaną na razie między nami. O, witaj Narcyzo! Pamiętasz mnie może z Hogwartu?
     — Owszem — odparła chłodno, co wcale nie podobało się brązowowłosej. Powoli robiła się napięta atmosfera w sklepie.
     — Na pewno pamiętasz jak przyjaźniłam się z twoim mężem, Lucjuszem. Tyle razy wspólnie wyżywaliśmy się na tych szlamach...
     — Nie przypominam sobie, żebyś była w Slytherinie — przerwała, sięgając po różdżkę do torebki, a Mistery wstrzymała oddech — ale po ostatnim spotkaniu z moją kuzynką, Bellą, pamiętam, że należałaś do Gryffindoru, jak i twoje rodzeństwo z półkrwi królewskiej*.
     — Gryffindor, doprawdy! W życiu bym tak nisko nie upadła — zaśmiała się żałośnie, ściskając mocno różdżkę za plecami. Czuła, że już koniec zadania.
     — A ja myślę, że upadłabyś Elizabeth Annie Mistery...
     Nim powiedziała jeszcze cokolwiek, brązowowłosa wyciągnęła różdżkę. Nie miała zamiaru czekać na jej pierwszy krok.
     — Drętwota!
     Narcyza Malfoy momentalnie upadła na podłogę, wypuszczając z rąk swoją różdżkę. Nie było czasu, aby obezwładniać także Borgina, więc Elizabeth wybiegła ze sklepu w stronę ulicy Pokątnej.
     Była bardzo blisko poznania przedmiotu! Gdyby żona Malfoya wszedła tylko minutę później, choćby kilka sekund... Przeklinała się teraz za to, że szybciej nie załatwiła sprawy. Jednak już nic nie mogła na to poradzić. Musiała aktualnie znaleźć przyjaciół i jak najszybciej teleportować się do kwatery głównej.
     Z daleka spostrzegła dwójkę huncwotów, która zawzięcie ze sobą rozmawiała. Zaczęła do nich machać, lecz oni nie widzieli jak biegnie.
     — Ciekawe jak idzie El — zastanawiał się Syriusz, opierając o ścianę.
     — Pewnie działa z prędkością światła, jak to kiedyś ująłeś — zażartował Remus.
     — Ja tak kiedyś powiedziałem? — zapytał poważnie Łapa, próbując sobie przypomnieć taką sytuację.
     — Tak, w drugiej klasie chyba... — zamilkł, przyglądając się biegnącej Mistery, która energicznie machała ręką.
     — Tak, z prędkością światła... dlaczego biegniesz? — zawołał rozbawiony Syriusz, gdy była już blisko.
     — Uciekam, Black, i wam też to radzę! — krzyknęła, obrzucając Syriusza wściekłym wyrazem twarzy.
     Mistery minęła huncwotów i biegła dalej w stronę przejścia. Przyjaciele nie wiedząc o co chodzi, poszli w ślad za kobietą. Po chwili znajdowali się już w Dziurawym kotle. Elizabeth zaczęła krztusić się, a Black próbował ściągnąć jej szal. Jednak ta odsunęła się od niego jak oparzona.
     — Nic mi nie jest — warknęła, a Syriusz uniósł brwi ku górze. — Teleportujemy się, NATYCHMIAST!
     Elizabeth chwyciła przyjaciół za ramiona i momentalnie znaleźli się przed drzwiami domu na Grimmlaud Place 12. Wszedli od razu do środka, aż do pokoju kobiety na górze. Dopiero, gdy tam zamknęła drzwi, przemówiła:
     — Był problem — wydusiła w końcu.
     — Jaki? Co się stało? — zapytał Lupin.
     Nie mogła uwierzyć, że była tak blisko odkrycia przedmiotu! Miała ochotę samej sobie strzelić. Jednak powstrzymała się i przetarła spoconą twarz dłońmi, siadając na łóżku.
     — Do sklepu weszła Narcyza.
     Syriusz wydał cichy okrzyk żalu.
     — Nie żartuj! Rozpoznała cię? — zapytał, siadając obok, a Mistery uderzyła go gniewnie w tył głowy. — Ej, za co to?!
     — A jak myślisz, na jakiego grzyba uciekałam stamtąd?!
     — Później będziecie się kłócić. Mów lepiej czego się dowiedziałaś — odparł spokojnie Remus, zabierając krzesło i siadając naprzeciw.
     — Dowiedziałam się tylko tyle, że Draco ma coś naprawić.
     — Powiedział co?
     Elizabeth westchnęła.
     — W momencie kiedy miał powiedzieć, weszła Narcyza — powiedziała od niechcenia, czując jak w niej gromadzi się złość na samą siebie.
     Black położył swoją dłoń na jej ramieniu, posyłając pocieszający uśmiech.
     — I tak spisałaś się świetnie. Na pewno lepiej to rozegrałaś niż my byśmy to zrobili — stwierdził, lekko potrząsając Mistery na co ta zaśmiała się.
     — I tak wiemy więcej, Elizabeth — kobieta wstała i przytuliła mocno Remusa. W głębi serca cieszyła się, że ma tak wspaniałych przyjaciół, którzy mimo wszystko zawsze w nią wierzyli. Nawet po latach, kiedy to jej nie było.
     — Wybaczcie, ale muszę już was opuścić — odparł Remus, wychodząc z uścisku Mistery. — Miałem pomóc Arturowi w sporządzeniu raportu dla Dumbledore'a. Do zobaczenia!
     Pożegnał się z przyjaciółmi i wyszedł. Elizabeth spojrzała na siedzącego na jej łóżku Syriusza.
     — No to tyle z naszej wspaniałomyślnej misji. Czas powrócić do rzeczywistości — powiedziała z uśmiechem, ściągając upięcie z włosów.
     — Czekaj! — zawołał, wstając i podchodząc do kobiety. — Kto powiedział, że to koniec dnia? Idziemy!
     I nie czekając na żadną reakcję, Syriusz pociągnął ją za rękę do wyjścia. Elizabeth próbowała za wszelką cenę wyrwać się Blackowi, lecz na próżno.
     — Syriusz, zaczekaj! — zawołała, patrząc z obawą na zbliżające się schody.
     Black cały czas ciągnął za sobą kobietę, nie zważając na jej protesty. Zbiegli ze schodów tak, że Mistery kilkakrotnie by wywróciła się. Całe szczęście była tam poręcz, której mogła się chwycić.
     Gdy byli już przy drzwiach, ten ją w końcu puścił, a Elizabeth spojrzała na niego z wyrzutem.
     — Oszalałeś?!
     — No chyba ty! — zawołał, a Mistery uniosła brwi ku górze. — Tak wspaniale ubrana kobieta ma nie iść z tak przekonującym mężczyzną jak ja na spacer? Żarty sobie robisz?
     Elizabeth patrzyła na niego w niedowierzaniu, lecz z każdym wypowiedzianym jego słowem, jej uśmiech coraz bardziej się rozszerzał, aż zaczęła się głośno śmiać. Syriusz potrafił ją rozbawić do łez, stanowczo tak twierdziła. I z pewnością się nie myliła.
     Black sięgnął dłońmi do jej włosów i zdjął upięcie. Schował je do kieszeni i poprawił włosy przyjaciółce. Ukazał szczery uśmiech i wyciągnął dłoń w jej kierunku.
     — Czy Panna Elizabeth Mistery zaszczyci mnie swoim towarzystwem podczas spaceru przy tej fenomenalnej pogodzie? — odrzekł dość dostojnie, gryząc się w język, aby nie wybuchnąć śmiechem.
     — Z przyjemnością Panie Syriuszu Black — odparła, chwytając jego dłoń.
     Black już miał otwierać drzwi, kiedy nagle jakby coś mu się przypomniało.
     — To my nie jesteśmy na ty? — zapytał poważnym głosem, a Mistery wybuchła niepohamowanym śmiechem, wychodząc razem z Blackiem na zewnątrz.

~***~

     — Teleportujemy się? — zapytała, schodząc na chodnik.
     Black zaśmiał się.
     — Ja ci proponuję spacer po najpiękniejszym mieście w Anglii! — zawołał, ukazując swoje ramię, na które spojrzała z rozbawieniem.
     Elizabeth kompletnie nie dziwiło zachowanie Syriusza. Odkąd go znała zawsze robił z siebie pajaca. Po prostu już taki był. Mimo trudnych warunków w domu, uśmiechał się i to szczerze. Mistery momentami podziwiała go za wytrwałość i wewnętrzną siłę. Jeśli kiedykolwiek miała zwątpienie, przypominała sobie o Blacku.
     Z uśmiechem chwyciła ramię przyjaciela i zaczęli kierować się przed siebie, bez określonego celu.
     — Ogólnie to chciałem cię przeprosić — zaczął, a Mistery zmarszczyła brwi. — Wtedy, w Dziurawym kotle, chciałem ci ściągnąć szal, bo się krztusiłaś i...
     — W porządku! Byłam po prostu podenerwowana — posłała przyjacielowi delikatny uśmiech po czym z powrotem skierowała wzrok przed siebie.
     — No rzeczywiście — zażartował — ale jednak szkoda, że nie udało ci się usłyszeć przedmiotu. Mimo wszystko wiemy dużo.
     — To znaczy?
     — Na pewno to, że Harry miał rację co do Malfoya. Draco musiał być w sierpniu w sklepie i pytać o to jak tę rzecz naprawić. Widocznie Borgin nie wiedział.
     — A możliwe, że teraz ma taką wiedzę — zauważyła Elizabeth. — Już nic na to nie poradzimy.
     — Oby Harry się czegoś dowiedział.
     Mistery jakby w głowie rozważała coś, aż w końcu zapytała.
     — Jaki on jest?
     Syriusz uniósł na nią wzrok.
     — Kto? Harry?
     — Tak. Nigdy nie miałam okazji go poznać, więc...
     — Jak wiemy, w nauce lepszy ode mnie — roześmiał się, a kobieta poszła w ślad za nim. — A tak na poważnie...
     — To nie rozmawiamy na poważnie? — zapytała z uśmieszkiem, a Syriusz posłał jej kuksańca.
     — Nie zaczynaj znowu tej rozmowy! — zawołał Syriusz. — Harry ma oczy Lily, ale wygląda zupełnie jak James.
     — Jak byłam na peronie, wtedy na początku września, gdybyś nie stał obok to chyba bym pomyślała, że to jego ojciec. Kropla w kroplę Potter — stwierdziła z uśmiechem.
     — A tak, to prawda. Niezwykle podobny.
     — Wychowywał się gdzie?
     Black przełknął ślinę.
     — Zamiast mnie miał wujostwo, które przez kilka lat nie mówiło prawdy o jego pochodzeniu, a w dodatku całe jego życie traktują jak odmieńca. A jego ojciec chrzestny gdzie był? W Azkabanie.
     Elizabeth spojrzała na Blacka. Może i kiedyś miał tą wewnętrzną siłę, ale w tamtej chwili już nie była tego taka pewna.
     — Syriuszu, to nie twoja wina. A co się stało to się nie odstanie. Przeszłość zostawiłeś za sobą, a teraz liczy się teraźniejszość, tu i teraz. Nie zamęczaj się z powodu sytuacji Harry'ego. Lily i James są z ciebie dumni, na pewno — potarła lekko jego ramię, dodając otuchy.
     Przyjaciel uśmiechnął się, kierując wzrok na jej osobę.
     — Gdzie byłaś przez te wszystkie lata? — zapytał
     I co miała powiedzieć? Sama jeszcze się nie pogodziła z tym, co ją dotknęło w roku śmierci Potterów. Wiedziała oczywiście, że nastąpi dzień, kiedy Black zapyta ją o to. Jednak nie była gotowa na tę rozmowę. Co gorsza – obawiała się, że nigdy nie podoła jej.
     — Daleko stąd — przerwała, unosząc wzrok na Łape. — Chciałabym ci powiedzieć, ale nie jestem jeszcze w stanie. Daj mi czas.
     Bała się, że Syriusz będzie mieć urazę do niej, lecz ten jednak uśmiechnął się.
     — W porządku. Powiesz, gdy tylko będziesz gotowa. A tymczasem — zmienił ton głosu na bardziej zawadiacki — jak tam u ciebie, El?
     Zaczął się celowo drażnić z Mistery, dodatkowo śmiejąc się na cały głos.
     W czasach szkolnych Syriusz uwielbiał 'dręczyć' Elizabeth i nigdy mu nie było w głowie zrezygnować z tego. Zdenerwowany wyraz twarzy Mistery zawsze bawił go do łez, a ona sama wtedy odgrywała się na nim.

     Ostatnie dwie godziny spędzili na wspólnych wspomnieniach z czasów Hogwartu, żartach i wszelkich zaczepkach. Sami byli w szoku, że po latach tak stęsknili się za sobą. Ponad to zauważyli, że uwielbiają swoje towarzystwo, głównie psocąc jeden drugiemu. Żałowali tylko, że Remusa z nimi nie było. W trójkę ten spacer mógłby być spokojniejszy, bowiem Lupin nigdy nie robił za kompletnego wariata jak Mistery z Blackiem. Oczywiście ta dwójka nigdy nie była ze sobą blisko w czasach szkolnych. Elizabeth zawsze krytykowała zachowanie huncwotów, a Black ją przeważnie przedrzeźniał, co doprowadzało kobietę do szału. Jednak na ostatnim roku nauki stali się przyjaciółmi, jak z resztą wszyscy, nie licząc Potterów, ponieważ rok wcześniej już nimi byli. A sam James zaprosił Lily na spacer po błoniach dopiero na siódmym roku – co było dla niego sukcesem, ponieważ ta nigdy nawet nie chciała na niego spojrzeć. Jednak z czasem wszystko się zmieniło. Nie tylko wygląd, ale także charakter i perspektywa patrzenia na świat.
     Elizabeth śmiała się serdecznie z Blackiem, lecz w głowie chodziła jej myśl, która nie dawała spokoju. Dodatkowo była dla niej dość trudna, jak i dla samego Syriusza z pewnością. Jednak nie mogła odpuścić.
     Spojrzała na swojego przyjaciela. Śmiał się, uśmiechał pomimo wraku człowieka – jak się określił – jednakże w środku, w głębi serca nosił ból i tęsknotę. Nie mogła patrzeć na to jak z dnia na dzień się zatraca w sobie. Sama nie była fair wobec niego, lecz nie potrafiła przyglądać się powolnej utraty przyjaciela.
     — Syriuszu — zaczęła powoli.
     — O co chodzi? — zapytał.
     — Możemy się gdzieś teleportować?
     — No jasne! — zawołał z ciekawością. — A dokąd sobie Panna życzy?
     — Do Doliny Godryka.
     Uśmiech z prędkością światła zszedł Blackowi z twarzy. Mógłby się spodziewać wszystkiego, lecz nie tego.
     — Dlaczego tam? Nie ma po co...
     — Jest — przerwała mu. — Chcę przekonać się na własne oczy, co się tam wydarzyło. Nie byłam tam przez wiele lat i ty także. Myślę, że nadszedł czas, aby skonfrontować się z demonami.
     Syriusz z niepewnością pokiwał głową. Wyraźnie nie chciał tam wracać, jednak w głębi serca przeczuwał, że to nastąpi prędzej czy później.
     Elizabeth mocniej chwyciła jego ramię, odtwarzając obraz ulicy głównej sprzed szesnastu lat, mając nadzieję, że tam trafią.
     Po chwili poczuli jak świat wokół nich wiruje, by za moment ujrzeć miejsce, które przyniosło tak wiele radości, jak i bólu. I ujrzeli je. Wyglądało jakby nic się nie zmieniło przez wszystkie lata, a jednak tak wiele tego było.

tutaj róbcie replay do woli...

     Nie wiedząc jak się zachować, po prostu ruszyli w stronę domu Potterów. Ostatni raz, gdy go widzieli był piękny, z mnóstwem róż, a przede wszystkim magnolii, które Lily uwielbiała. Wtedy też ostatni raz wszyscy się spotkali i śmiali. Teraz jakby słyszeli te pełne radości głosy niczym ponure echo przeszłości. Wszystko stawało się zbyt realne, żeby mogło być prawdziwe. Jednak obydwoje wiedzieli, że muszę zmierzyć się z tym bolesnym faktem.
     Minęło zaledwie kilka minut, a już stali pod ruinami domu ich zmarłych przyjaciół. W sercu Elizabeth jakby coś drgnęło. Poczuła tam ból, którego nigdy nie doznała od śmierci kogoś bliskiego z rodziny. Mimo to puściła ramię Blacka i podeszła bliżej. Chwyciła za furtkę i gdy ją pchnęła, rozniósł się okropny dźwięk jakby ktoś przeraźliwie krzyczał. Starając się nie myśleć, kto jej wtedy przychodził na myśl, ruszyła na przód. Syriusz niepewnie zrobił to samo.
     Mistery przechodząc przez ogród, jakby znów poczuła kwiaty, które z taką troską pielęgnowała jej przyjaciółka...

     — Lily, po co tak zajmujesz się tymi kwiatami! — zawołała Elizabeth, kładąc ręce na biodra.
     Natomiast Lily uśmiechnęła się tylko i odrzekła:
     — Jeśli o coś nie dbasz, to to zmarnieje i już nie będzie takie samo jak kiedyś, ani też takie, jakie mogłoby być.

     Wtedy Mistery śmiała się z tych słów, jednak zaczynała pojmować ich znaczenie. Lily powiedziała bardzo piękne przesłanie, które usłyszała wiele lat temu niegdyś od Johna Mistery, jej brata. W tamtej chwili jednak patrzyła na coś, co zostało zaniedbane na zawsze i nigdy już nie będzie takie, jakie mogło być. Pozostały tylko krzaki i zaledwie kilka zeschłych główek róż. Magnolia natomiast nie miała ani jednego kwiatu. Nie było ich jak i Potterów, którzy tutaj mieszkali.
     Syriusz minął przyjaciółkę i pchnął delikatnie drzwi wejściowe po czym obydwoje tam wszedli. Nie mogli już tego miejsca nazwać domem, a istną ruiną. Zaczęli rozglądać się wokół siebie, próbując sobie przypomnieć dawny wygląd choćby salonu, który w tamtej chwili mógłby być kuchnią.
     Przy zniszczonym kominku Elizabeth zauważyła kilka rzeczy. Podeszła tam powoli, uważając na potłuczone szkło i przykucnęła. Stare książki, rozerwana poduszka... Okoliczni złodzieje z pewnością odwiedzali to miejsce. Przejechała dłoniom delikatnie po rozerwanym włóknie. Wśród zawartości poduszki odnalazła Baśnie Barda Beedle'a. Otworzyła ostrożnie zakurzoną, poniszczoną okładkę i dotknęła opuszkami palców dawno już zapisane słowa pod tytułem:

Naszej córce, Lily.
Niech czas w Hogwarcie będzie dla ciebie niezwykły!
Kochająca mama i tata

     Mistery ukazała szeroki uśmiech na twarzy. Zauważyła, że pomiędzy stronami jest coś włożone. Gdy otworzyła na tym miejscu, poczuła zbierające się w jej oczach łzy. Było tam zdjęcie Lily z Jamesem, które zostało zrobione na błoniach Hogwartu. Para była wtedy świeżo po zaręczynach. Na zdjęciu uśmiechali się i śmiali tak, że Elizabeth w głowie słyszała ich radość. Gdy uniosła fotografię, ukazała jeszcze szerszy uśmiech. Był tam srebrny naszyjnik, który otrzymała od brata ich przyjaciółki Alice, Nicka Greenday. Kobieta nie mogła uwierzyć, że przez te wszystkie lata zachował się w idealnym stanie. Wyglądał wręcz jak nowy. Podniosła go na wysokość oczu, przyglądając się niewielkiemu, srebrnemu sercu, które miało wyryte kształt patronusa Lily, łani. Czując jak kolejne łzy chcą wyjść na światło dzienne, odłożyła wszystko z powrotem do książki, lecz nie potrafiła na miejsce. Schowała wszystko do zewnętrznej kieszeni, która była na tyle duża, że Elizabeth mogłaby tam jeszcze coś zmieścić.
     Syriusz w tym czasie przeszedł przez salon i wyszedł na ogród, gdzie kilka lat temu dowiedział się, że będzie ojcem chrzestnym. Nie mógłby uwierzyć, że miejsce, które dawało mu tyle radości, może później częstować tylko i wyłącznie bólem. Miał ochotę uciec stąd i znów rozmyślać o tym, co było kiedyś. Jednak zdał sobie sprawę, że to nic nie zmieni. To miejsce już nie będzie takie, jakie powinno być. Jedynie w jego własnej głowie.
     Dlaczego to wszystko tak się potoczyło, a nie inaczej? Życie jest tak niesprawiedliwe... Odebrało wszystko tak wspaniałym ludziom. Przecież Lily, James, Emily, Demetria czy nawet Alice – nie zasłużyli na to, aby śmierć ich zabrała. Powinni dalej trwać na tym świecie, śmiać się, uśmiechać, po prostu być. Lecz, czy to miało jeszcze jakiekolwiek znaczenie? Ich już nie było. Pozostała pustka, cholerny ból w sercu i wspomnienia, które natarczywie wracały. Stały się one niczym narkotyk, który ma w cudowny sposób wyleczyć zranioną duszę.
     Po chwili wszedł do środka. Elizabeth wstawała obok starego kominka. Syriusz ujrzał w jej oczach łzy. Nie chciał patrzeć jak cierpi, a w dodatku nie w tym miejscu. Ściany były dość przesiąknięte wszystkim tym, co rujnowało życie każdego człowieka.
     — Chodźmy do nich — przemówiła cicho, podchodząc bliżej Łapy.
     — Nie wiem, czy chcę iść tam — odrzekł, patrząc jak zaczarowany na salon. Black miał jeszcze wejść na górę, ale nie odważyłby się już na to.
     — Lily i James na pewno by chcieli, abyśmy ich odwiedzili.
     Robiło się ciemno, słońce zaszło. Zbierało się na zmianę pogody, która była do przewidzenia w ostatnim dniu października.
     — Dziś jest rocznica ich śmierci — dodała, widząc niezdecydowanie na twarzy przyjaciela. — Wiem, że jest to dla ciebie trudne. Dla mnie także, ale uważam, że powinniśmy tam pójść. Nie byłeś tutaj wiele lat.
     — Wiem. Nawet nie pogrzebałem ich, bo byłem w Azkabanie za domniemane morderstwo. Nie mam siły, by tam...
     — Masz — przerwała stanowczo Elizabeth. — Zawsze ją miałeś. Z najgorszej sytuacji potrafiłeś wybrnąć. A jak upadałeś to wstawałeś od razu z podniesioną głową.
     Czy można mieć w głębi swojego serca siłę tak bardzo zasłoniętą bezradnością, żeby sobie wmówić jej nieistnienie? W przypadku Syriusza z pewnością tak było.
     — Dla ciebie to i tak za dużo wrażeń — odparł, zabierając wzrok z salonu na Mistery. Ujrzał w jej oczach ból, lecz i gotowość.
     — Syriusz, oni zginęli z myślą, że mogę nie żyć. Gdy dowiedziałam się o ich śmierci, nie miałam odwagi przybyć do Doliny Godryka. Przez szesnaście lat odkładałam podróż tutaj na następny dzień. Przez tyle czasu tchórzyłam... Nie mam zamiaru zrobić tego po raz kolejny.
     Black przyjrzał się jej i wiedział, że nie odpuści, choć zapewne też myślała o rezygnacji. Jednak przyznał Elizabeth rację – musi zmierzyć się sam ze sobą jak i ona sama.
     Nic już nie mówiąc, załapał przyjaciółkę za rękę i poprowadził do wyjścia. Obydwoje mieli wrażenie, że z każdym kierowanym krokiem do drzwi jakby wszystkie wspomnienia zaczęły im przelatywać przed oczami. Dobre czy złe – każde ukazywały się w ich głowach.
     Opuszczenie tego miejsca było dość dziwne. Ostatnim razem wychodzili w niesamowitych nastrojach, a tego dnia z grobowymi twarzami. To zabawne jak jeden dzień może zmienić wszystkie następne.
     Gdy zatrzasnęli furtkę, ich oczom ukazały się różne napisy, które w większości były skierowane do Harry'ego. Wszyscy pamiętali ową noc szesnaście lat temu, lecz nikt nie czuł tego co Black i Mistery.
     Elizabeth wyciągnęła różdżkę, szepcząc kilka słów, a z niej wypłynęło blade światło, tworząc kolejny napis:

Gdy pierwszy kwiat magnolii zakwitnie, i gdy ostatni upadnie wiedz, że ja nadal będę trwać przy tobie.

     Słowa te były niczym mantra, którą Emily pośpiewywała często w dormitorium. Wszystkie się śmiały, lecz nie Collins. Ona świadomie kierowała te słowa. A Elizabeth nieświadomie zachowała je w sercu.
     Ruszyli na wprost cmentarza, obrzucając ruiny domu po raz ostatni swoim wzrokiem. Przed teleportacją pamiętali te miejsce jako rezydencję Potterów, których blask wszelkiego szczęścia i prawdziwej miłości jaśniał nad innymi mieszkańcami Doliny Godryka. Jednak teraz odchodzili mając przed oczami miejsce nie upadku Voldemorta, a dramatycznej zbrodni, która uderzyła w serca tylko najbliższych przyjaciół ofiar.
     Nic do siebie nie mówili w drodze. Każdy z nich chciał zachować milczenie jakby to miało w jakiś sposób upamiętnić to, co się w tym mieście wydarzyło.
     Po kilku dłuższych chwilach przekraczali bramę cmentarza. Syriusz nadal trzymając za rękę Elizabeth, szedł przodem, szukając nagrobku. Nie wiedział gdzie dokładnie spoczywają, ale miał przeczucie, że idą w odpowiednim kierunku. I nie mylił się. Po chwili stanęli przed tablicą kamienną z napisem: Lily Potter i James Potter.
     Mistery poczuła jak w jej serce uderza coś nierealnie zimnego i rozdziera je z okropną brutalnością. Miała ochotę krzyczeć żałośnie tak głośno, że rozdarłaby sobie gardło.
     Zamknęła mocno powieki, uświadamiając sobie jak bardzo kochała tych dwoje ludzi. W tamtym momencie była pewna, że oddała by za nich życie, choćby w męczarniach. Zrobiłaby dla nich wszystko, aby byli szczęśliwi.
     Poczuła nagle jak dłoń Syriusza zadrżała. Nie zdawała sobie sprawy jaka walka toczyła się w sercu Blacka. Tak bardzo uwierzył, że oni żyją... Gdy spojrzał na ich miejsce spoczynku o mało co nie upadł na kolana. Żadna łza nie uroniła się z jego oczu, lecz w sercu miał ich miliony. Nie potrafił się uspokoić, więc Mistery mocno chwyciła go za ramię, patrząc mu w oczy.
     — Syriuszu, oni naprawdę nie żyją — powiedziała drżącym głosem. — Musisz w końcu w to uwierzyć. Wspomnienia ci nie pomogą, one są prawdziwe, ale tylko i wyłącznie jako obrazy z przeszłości. Musisz żyć tym, co jest tu i teraz. Syriusz, ja... — zacisnęła mocno powieki, starając się nie załamać głosu — boje się o ciebie. Myślisz, że Lily i James chcieliby tego? Pragną twojego dobra gdziekolwiek są teraz. Musisz zacząć żyć...
     — Nie potrafię przestać. Chciałbym, ale w przeszłości oni są wszyscy, w dodatku tacy szczęśliwi...
     — Ale przeszłość już nigdy nie powróci. Możesz krzyczeć i robić cokolwiek, ale tego już nie zmienisz.
     Gdy otworzyła oczy ujrzała jak twarz Syriusza jest na granicy złamania. W jego oczach widziała strach i ból, który boleśnie przenikał jej serce. Był jej przyjacielem, musiała mu pomóc, choć sama w głębi siebie przeżywała istną batalię.
     Chwyciła mocnej Syriusza za dłoń, przykładając drugą do jego twarzy, aby uniósł na nią swój zamglony i tak bardzo oddalony wzrok.
     — Chcę ci pomóc — odrzekła, nie kryjąc łez, które bezczelnie i bez jakiegokolwiek pozwolenia, wypływały z serca.
     — Boje się, że nie podołam — wyznał.
     — Wierzę w ciebie. Zrób to dla siebie, Harry'ego, Remusa... dla mnie — powiedziała powoli, zabierając dłoń z jego twarzy. — Ufasz mi?
     Black czuł jak wszystkie emocje nad nim wygrywają i jak chcą zawzięcie pokazać się światu. Czy ufał Elizabeth? Owszem, nie było jej wiele lat, jednak mimo to wiedział, że powiedziałby jej wszystko. Skoczyłby za nią w ogień, jeśli byłaby potrzeba i zginąłby, oddając swoje życie.
     — Bezgranicznie.
     Przytulił mocno do siebie przyjaciółkę, czując jak wszelkie emocje już z niego wypływały. Natomiast sama Mistery zaczęła płakać, nie przejmując się, że ktoś mógłby do nich podejść.
     Ulica główna Doliny Godryka przez cały czas tętniła życiem i radosnym gwarem. Nikt z tamtejszych ludzi nie pomyślałby jak dla tych dwoje ludzi było to przejście przez ciemną dolinę bez jakiegokolwiek promienia światła.


Jeśli o coś nie dbasz, to to zmarnieje i już nie będzie takie samo jak kiedyś, ani też takie, jakie mogłoby być...
---------------------------------------------------------------------------------

Pozdrawiam cieplutko,
Dolce Veneziana

4 komentarze:

  1. Rozdział świetny. Więc widać Harry'emu jednak ktoś uwierzył. Heh Snape wkurza wszystkich po kolei - to chyba nie nowość. Cieszę się, że Syriusz i Elizabeth odwiedzili Dolinę Godryka. Widać, że to bardzo ich do siebie zbliżyło. Ciekawa jestem co dalej. Życzę weny i czasu.
    Pozdrawiam
    Dorcas
    PS. U mnie nowy rozdział jeśli masz ochotę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Super.Twoje opowiadanie jest świetne.Bardzo ładnie piszesz.Opowiadań o dorosłym życiu Syriusza i ogólnie huncwotów jest mało.

    OdpowiedzUsuń
  3. Twoje mantry są piękne ❤Kiedy next?

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego nie piszesz ;( ;( Proszę wróć....

    OdpowiedzUsuń